poniedziałek, 4 sierpnia 2008

SZWICERDYCZ

Dlugi weekend: Szwajcarzy mieli swoje Swieto Narodowe i cale szczescie chcieli je swietowac niepracujac. Pojechalismy na 3 dni z namiotem do Szwajcarii niemieckojezycznej...
Pierwszy wstrzas przezylismy juz przy pierwszym spotkaniu ze Szwajcarem - rownie dobrze mogl nawiajac po holendersku, wiele wiecej bysmy nie wyslyszeli. Kiery probowalismy sie porozumiewac po niemiecku z kelnerem, odpowiadal plynnym przejsciem na angielski lub francuski. Bolalo troche, w koncu niemiecki to nasz taki wspolny jezyk, niemalze jezyk milosci, a tu taka zniewaga! Twardo trzymalismy sie naszego polsko-francuskiego hochdojcza, podczas gdy napotkani Szwajcarzy jodlowali cos pod nosem.


Lucerna jest miastem urokliwym, pospacerowalismy troche w strugach deszczu, probowalismy namierzac, a potem unikac, Polakow, obfotografowalismy wszystkie napotkane ptaki (studium labedzia udostepnie tanio). Ponadto V. wyciagnal mnie do Muzeum Transportu, w ktorym to w ciagu 6 spedzonych godzin m.in.:
- jezdzilam na hulajnodze
- krecilam sie wokol wlasnej osi w symulatorze lotu (absolotny koszmar, kazdy dzieciak lepiej pilotowal niz ja - niezaleznie w ktora strone ciagnelam joystick, obracam samolotem w gore lub w dol. Nawet przez chwile myslalam, ze sie zepsul. Ale nie, to ja mam talent do pilotazu. Widownia chichotala, nawet pan z obslugi skomentowal moje akrobacje)
- zjadlam biala kielbase z frytkami (danie typowo szwajcarskie, bardzo ekonomiczne, mozna nie jesc przez nastepny tydzien)
- zrobilam kilka testow na wzrok (niezle mi poszlo) i na refleks (maszyna sie chyba zepsula. Wynik byl nie do przyjecia)
- wspielam sie (wspominam o tym, bo wbrew pozorom, to byla czesc najtrudniesza. Zdjec ze wspinaczki nie udostepniamy) a nastepnie pedalowalam na rowerze skladajacym sie z jednego kola ogromniastego i drugiego calkiem malutkiego
- wlozylam reke w malutkie tornado
- tanczylam w teatre cieni
- wyspalam sie w Planetarium i obudzilam sie kiedy Pan akurat opisywal moj ulubiony Gwiazdozbior Oriona...
Slowem, wycieczka byla udana i zrekompensowala nieco niewygody zycia obozowego.

Zycie kempingowe zreszta najgorsze nie bylo: szczegolnie podobalo mi sie jezioro, w ktorym mozna bylo sie popluskac. Bo jeziora to moja absolutna milosc... Na zalaczonym obrazku landszafcik szwajcarski z jeziorem w roli glownej, jakby namalowany akwarelkami...


W dzien upalny, czlowiek polezalby plackiem na plazy, ale nie ma tak dobrze... Marsz 4 km ogladac 250 szwajcarskim domow, obor, kurnikow, stajni i spizarni w skansenie Ballenberg!
Szczerze sie zdziwilam, ze to byly tylko 4 km. Sadzac po obolalych nogach, powiedzialabym ze z 10... ale Google Earth nie klamie... Skansen ukazal mi Szwajcarie jaka wszyscy znaja i kochaja, Szwajcarie slodkich domkow z kwiatami w oknach (w tle obowiazkowo Alpy). O, takich chocby jak ten tu:


Domki to jednak nie wszystko... w skansenie glaskalam tez osla, wsluchiwalam sie w slodkie pochrumkiwania swinek, a takze obserwowalam jak sie wyplata koszyki, robi sery, lepi garnki z gliny, wyszywa, tnie deski...



A na koniec moglam sie wykapac w jednym z tych lazurowych jeziorek. Dobrze, ze chociaz brzoskwinie byly cierpkie, bo pomyslalbym ze to bajka;)

Poniedzialkowy powrot do rzeczywistosci stracil mnie juz calkiem na ziemie: podobno Szwajcaria ma najwysza liczbe samobojstw w Europie Zachodniej (wedlug jednego artykulu z darmowej gazetki... autor mogl wyssac z palca). Nawet im te jeziorka nie pomoga.

1 komentarz:

Temu Misiu pisze...

Trudno się dziwić, że mają wysoki wskaźnik samobójstw....

Dobrobyt, banki, zegarki, Alpy, jeziorka, domki, łąki, Heidi, autostrady, czysto, spokojnie, bogato, szpitale, szkoły, Euro 2008i jeszcze alpejskiego mleka najdelikatniejszy smak!

Koszmar. Masakra. Ten ciągły strach i stres, te nieutulone lęki... czy, aby jutro kupię ulubiony ser?

Co się dziwisz? Każdy by kity odwalił.