wtorek, 20 listopada 2007

CLIO ZDRAJCA

Nasz samochod zdradzil dzis oficjalnie ojczyzne i zmienil obywatelstwo na francuskie.

Lza mi sie w oku kreci, kiedy patrze na lezace obok mnie polskie blachy... (pokryte duza iloscia polskich much)

niedziela, 18 listopada 2007

ANIA Z LODOWEGO WZGORZA

Dzisiaj byl wielki dzien - po raz pierwszy szusowalam po rozleglych stokach alpejskich. Kilka szczegolow:

Vincent uznal, ze jako narciarski easy rider powinnam sobie sprawic kask, co tez uczynilam. Nie zaryzykuje umieszczenia zdjecia w pelnym rynsztunku w sieci, ale osob z latwoscia tworzenia kompilacji i z pewna doza wyobrazni, duzych problemow byc nie powinno:

To ja bez kasku.

To kask.

A to gory (takie jak Tatry, tylko w restauracjach nie podaja bigosu).

Nie mamy zbyt wielu zdjec, poniewaz wzielismy tylko nasz maly aparacik i opiekowal sie nim V., a on, w przeciwienstwie do mnie, nie ma kompulsywnej potrzeby pstrykania.

sobota, 17 listopada 2007

UWAGA, JADE!!!

Oto ja na skuterze! Pieknie sie spisywalam... tylko lampa nie dziala odkad sie skuter przewrocil:)

piątek, 16 listopada 2007

SIECI

Zaraz po tym jak zawine wlosy w papiloty a czerwony lakier na paznokciach u stop wyschnie, zasiadam przy komputerze i odszukuje stare twarze w sieci... w roznych sieciach. Boze, nie wiedzialam, ze ich tyle jest. Wychodzi na to, ze mnie wieciej dwa razy wiecej czasu przeznaczam na podtrzymywanie znajomosci w na roznych fejsbukach, czy moichklasach niz na rzeczywiste spotkania... (wliczajac w to spotkania z mezem:) Popatrzmy na statystyki dni powszechnych minionego tygodnia, nie-na-darmo-przeciez-sie-studiowalo-socjologie:

Znajomi i przyjaciele -Virtual world: 38 h
Znajomi i przyjaciele - Real world: 20 h (w tym zwiedzanie muzeow, wspolne picie kawy, ogladanie seriali...)
Sen (wraz ze scieleniem lozka i myciem zebow): 50 h
Branie kapieli/ make-up/ wcieranie olejkow: 2,5 h
Gotowanie/inne czynnosci w kuchni, np wycieranie rozlanego oleju: 1,5 h
Sport (ha, mam hantelki:): 0,5 h
Szukanie pracy (pomine ten element wynioslym milczeniem): 15 h
Zglebianie tajnikow jezyka francuskiego: 10 h

I tym spospobem 5 dni trwaja wg mnie niemal 140 godzin... Zawsze wierzylam, ze czas jest rozciagliwy...

czwartek, 15 listopada 2007

ALHAMbar

Serbski zespol gra muzyke wschodu.... tak reklamowano wczorajszy koncert.

Uslyszelismy wszystkie angielskie hity l. 80. W pewnym momencie pomyslalam: nareszcie cos z Balkanow - to wlaczyli kasete;)

Ale i tak dobrze, ze poszlismy, bo:
- zalozylam sukienke i wysokie obcasy
- namalowalam sobie urode (tribute to Kasia. S.;)
- zobaczylam innych ludzi niz moj maz czy listonosz (zadnych blednych wnioskow, prosze, to kobieta).

AKADEMIK

Snilo mi sie, ze wprowadzilismy sie do akedemika w Genewie. Kupowalismy i ustawialismy meble, tak jak w robilismy to w Gailllard. Po jakims czasie okazalo sie, ze nasz pokoj jest przechodni - po lewej mieszkaja jakies dzieci, po prawej jakis mroczny czlowiek (Moze Bob?) a od strony kuchni dwaj Rosjanie. Kazdy pokoj mial tej wejscie od koratarza, ale nikt ich nie uzywal, bo przeciez nasz salon bylo takie przytulny. Szala sie przewazyla kiedy 6 Rosjan pezpardonowo zjawilo sie przy naszym stole i zaczelo pochlaniac zupe. Grzecznie poprosilam, zeby wyszli, kiedy nie zareagowali, wyrzucilam wszystkie talerze na korytarz... i wyszlam. Po powrocie zobaczylam chlopca czyszczacego nasz stol.

W wersji B tego snu, wreczylam im 50 zlotych na piwo (w Genewie to by kupili okolo 0,75 l;).

Petraktowalam tez z dziecmi po lewej, ale pamietam tylko, ze dziewczynka chciala wyskoczyc z okna a ja przekonywalam ja, ze to pomysl cokolwiek sredni.

Jaki mily edukacyjny sen.

środa, 14 listopada 2007

BORTCH czerwony

Otwieram dzisiaj niczego nieswiadoma skrzynke mailowa, a tu czeka na mnie wiadomosc od ciotki Vincenta wyslana do calej rodziny... Czytam, czytam, patrze - i co widze? - petycja skierowana bezposrednio do mnie: Anna, naucz nas robic "bortch". Dzieki swej wnikliwej inteligencji domyslilam sie ze chodzi o BARSZCZ i blady strach na mnie padl.

Barszcz... no wiec, jest kilka sposobow uzyskania barszczu: mozna isc do mamy na Wigilie, kupic barszcz w kartonie lub w proszku lub ewentulanie zamowic w bardziej lub mniej (bar mleczny) eleganckiej restauracji. Polecem w zestawie z krokietkiem (swietne krokiety mrozone sa w naszej swojskiej sieci sklepow L.). Jesli ktos preferuje wlasnorecznie zrobione potrawy, proponuje uzyc burakow (to takie czerwone, strasznie brudzi).

Za kilka tygodni odwiedzimy te ciocie i obawiam sie, ze zapragnie oryginalnego bortchu przygotowanego przez Polke z krwi i kosci, a wtedy... musze znalezc droge odwrotu: "nie mam weny tworczej", "nie ma skladnikow we Francji", "buraki smakuja tu inaczej"... pomozcie!

Ja tego barszczu gotowac nie moge - to sie moze skonczyc co najmniej trwalym kalectwem!!! Ostatanio moje proby gotowania na szczescie spowodowaly jedynie szkody odwracalne (a przynajmniej mam cicha nadzieje, ze ta czerwona blizna z nadgarstka zniknie a paznokiec odrosnie!).

poniedziałek, 12 listopada 2007

PAN TADEUSZ KONTRA WESELE

WRACAM juhuu, na cale 9 dni do domu!!! Zamierzam zaopatrzyc sie w kawal dobrej literatury w jezyku polskim na zimowe miesiace - jakies pomysly CO TO MOGLOBY BYC? (Pana Tadeusza juz czytalam na Weselu, wiec z gory dziekuje)

sobota, 10 listopada 2007

KTO ZABIL LAURE PALMER?

Naprawde nie pamietam i czekam az agent Cooper rozwiaze te zagadke...

-SKI

W piatek kolega V. - Lionel, typ dosc dziwny i raczej niesympatyczny, powital mnie po polsku: "Bonjourski!". Okazuje sie, ze wystarczy dodac odpowiednia koncowke i juz kazdy Francuz moze mowic w naszym jezyku. Kiedys robilysmy z mama podobnie, tylko dodawalysmy do kazdego slowa "le" lub "la" i wymawialysmy je z bardzo francuskim akcentem...
Dzisiaj dokonalam wiekopomnego odkrycia: pan Patek byl Polakiem! Wzruszylam sie niepomierne, zwlaszcza kolekcja zegarkow z obrazkami z historii Polski... fakt, nie rozpoznalam zadnego z wydarzen historycznych, chociaz na jednym jakby mignal mi Kosciuszko, ale poczulam, ze tu w srodku Genewy jestem u siebie;)

piątek, 9 listopada 2007

NOWYCH PRZYJACIOL POZNAM

Ogloszenia tej tresci jeszcze nie zamiescilam, chociaz moglabym gdzies w lokalnej gazecie miedzy anonsami matrymonialnymi a wyprzedaza sokowirowek. Wczoraj czekalam na V., i zeby poczuc sie jak czlowiek, poszlam sobie na kawke. Tak sie zlozylo, ze nie bylo wolnych stolikow, wiec dosiadlam sie do mlodej Japonki i przymusilam ja z lekka do rozmowy. Yuko od poltora roku mieszka z mezem w Genewie i nie moze pracowac, bo ludzie spoza Europy musza odczekac 5 lat! Ha, pod wplywem drobnych naciskow z mojej strony, wymienilysmy sie mailami i numerami telefonow. Mam kolezanke, juhuuu:)))

czwartek, 8 listopada 2007

JESIEN, JESIEN...

Przypomnial mi sie ten kawalek Mumio, w ktorym melancholijnie spiewaja "Je-sien, je-sien..." (to juz chyba calosc tekstu:)

SKUUUTER


Od godziny 11 mozemy juz jezdzic tym starym rzechem, ktorego Vincent nazywa dumnie SKUTEREM, bo go grzecznie ubezpieczylam. Ja pewnie zostane jednak przy swoim rowerku. Ci co znaja moje zdolnosci wiedza, ze tak bedzie lepiej dla wszystkich:)

Przy okazji zagadka: od ilu lat mam prawo jazdy? Beda nagrody:)

środa, 7 listopada 2007

POLSKIE FILMY SA NUDNE;)

Wlasnie odkrylam, ze mam polska telewizje: Polonia, Kultura i Biznes. Na Kulturze jakas podtyta kobieta wyje potwornie (to jak mniemam opera - nie przepadam). Na Polonii jakis koszmarny serial (znam skads te twarz, musialam ogladac jego poczatki 10 lat temu) a biznes jaki jest kazdy widzi. Szukam dalszych kanalow... Jesli sie nie doczekam na Szymon Majewski Show, to przelacze na Al Jazeere.

DESPERATKI

Ha, mam ulubiony serial - DESPERATE HOUSEWIVES:) Panie siedza w domu i sie nudza, nie sa tak wyzwolone (a przynajmniej nie wszystkie) jak w Sex in the City, maja mezow, dzieci i sliczne identyczne domki na amerykanskim przedmiesciu. Nic specjalnego nie robia, bo przeciez NIE PRACUJA, wiec snuja sie, knowaja, jedza ciasteczka, plotkuja, romansuja z mezami wlasnymi lub niezupelnie, oraz pieknie wygladaja, a czasem nawet choruja, maja corki w ciazy, mroczne sekrety rodzinne i sasiadow gejow, z ktorymi usiluja sie zaprzyjaznic. Cudowne zycie;)

"Desperatki" to moglaby byc nazwa kwiatkow, cos jak "margaretki". Moznaby tak nazwac gatunek kwitnacy tuz przed sama zima, skazany na zmrozenie i pewna smierc.

Powialo optymizmem.

wtorek, 6 listopada 2007

JAK TO?

"Jak to - wiec to ja jestem i to jest moje jedyne zycie? Tak wlasnie uplywa a nie inaczej, wsrod miliarda mozliwosci? I nigdy, nigdy juz inaczej - o Boze". (Witkacy, Nienasycenie)


To jest moja mysl odkad pamietam...

poniedziałek, 5 listopada 2007

PACZKI

Ostatnio odkrylam w sobie poklady altruizmu... Choc tak naprawde nie bardzo wierze w to zjawisko. Ja na przyklad stalam sie altruistka dla zabicia czasu.

Skoro juz siedze calymi dniami sama biedna, szefowa Vincenta Natasha zaproponowala, zebym pomogla jej kolezance pakowac paczki dla biednych dzieci w Rumunii, Moldawii i innych straszliwych krajach. Wczesnym popoludniem zabrali mnie z Vincentem i wywiezli na farme odlegla od Gaillard o jakies 9 km i zostawili tam na pastwe losu. Przez kilka godzin: kleilam tasma kartony, opakowywalam w papierki, kleilam serduszka i gwiazdki, wiazalam wstazeczki, laczylam skarpeteczki w pary itp. Pracowalam z 17 -letnia Bernadetka, jej siostra blizniaczka, ich rodzicami i jeszcze ze dwiema osobami. Zrobilismy 74 paczki - czyli w sumie jest juz ponad 300. W nagrode na przykladne lepienie dostalam chleb wlasnej roboty, ktory wlasnie konsumuje, mniam mniam.

Coz, przynajmniej mam poczucie, ze robilam dzis cos wymiernego, moznaby zaryzykowac stwierdzenie, ze potrzebnego, co ostatnimi czasy zdarza sie nader rzadko.

niedziela, 4 listopada 2007

WEEKEND W KLASZTORZE

Ci, co mieli okazje poznac Moja Nowa Rodzinke na weselu, beda mieli nieco lepsze wyobrazenie o minionymch dniach niz niczego nieswiadoma reszta, ale postaram sie wiernie odtworzyc klimat rodzinnego weekendu w klasztorze... Rodzinka jak zwykle nie bawila sie w impreze kameralna, tylko zebrala sie w calosci (5 x (2+4), zeby swietowac 80 urodziny babci i dzadka. Nawet zalozywszy, ze nie wszyscy przyjechali (bo nie), to i tak bylo nas calkiem sporo. Ciotki porozstawialy zaraz stoly, przyozdobily, postawily kwiatki i inne cuda i po drobnym spacerku po okolicznych laskach zaczely sie gry i zabawy:)

Oczywiscie zabawa numer jeden byla DEGUSTACJA WIN. Probowalismy wina biale, potem czerwone i mielismy zgadnac z jakiego sa regionu, w trzeciej czesci zgadywalismy kolor wina (kieliszek byl czarny!) Nie wiem dlaczego ja, stara kiperka, nie wygralam tego konkursu - powiedzmy, ze nie chcialam zawstydzac rodowitych Francuzow swoja wiedza... W Polsce, jak przypuszczam, tak mily poczatek imprezy potoczylby sie nieuchronie w jednym kierunku, a mianowice w strone trunkow mocniejszych... My, Francuzi - zartowalam;) My jednakze przystapilismy do kolejnych zabaw... Drugi konkurs polegal na zadawaniu PYTAN NA TEMAT SWOJEJ RODZINY innym rodzinom. Vincent i ja stworzylismy dwuosobowy team, odpowiedzielismy na wiekszosc zadanych nam pytan i wygralismy!!! Nasze pytania byly zabojcze: m.in jak brzmi panienskie nazwisko Ani? Jak maja na imie rodzicow Ani? Jaki jest ulubiony drink Vincenta? itp. Spalismy w czyms w rodzaju domu pielgrzyma, bylismy tak tylko my, zaden klecha nam nie przeszkadzal. Z Vincusiem mielismy chyba 8-osobowy pokoj z dwoma prysznicami tylko dla siebie:) Informacja dla moich kolezanek, ktore nadal szukaja drugiej polowy banana - z przykroscia musze stwierdzic, ze najladniejsi kuzyni Vincenta, w wieku przyzwoitym, nie pojawili sie na weselu. Pamietajcie jednak, ze zawsze mozecie nas odwiedzic:)

Wiecej zdjec na: www.picasaweb.google.com/anna.olszowska/montroland

czwartek, 1 listopada 2007

WYJSCIE Z KLATKI

Minelo juz kilka dni, tygodni, sama nie wiem, bo dni zaczely mi sie zlewac w jeden ciag oczekiwania. Mieszkanko jest coraz bardziej przyjemne, wiadomo, kobieta w domu, koniom lzej. Poustawialam juz rozne durnostojki; zeby nam bylo weselej. Obok lozka stoja gadzety z Indii: drewniany Ganesha z traba, spiewajaca miska (moja ulubiona zabawka!), maly barbakan na scianie, podkladka z kolezankami pod myszka, zegar ze zdjeciami. Architektura wnetrz moze i jest zajeciem fascynujacym i zapewnie bylabym sie zatracila bez reszty wybierajac kolor zaslonek, lecz niestety moja koncentracja zostala zaburzona przez silne przygnebienie. Powod prosty: zamkniecie w klatce, a co gorsza w klatce bez internetu... Wczoraj Francuzom udalo sie w koncu uruchomic nasze lacze, a ja odzylam psychicznie:) Nie wiem, czy sloneczna pogoda ma jakis zwiazek z tym najszczesliwszym jak dotad wydarzeniem emigracyjnym, (nie liczac zmontowania trzydrzwiowej szafy z IKEI), ale na pewno ma duzy zwiazek z moim samopoczuciem.

Na zdjeciu nasz sloneczny widok z balkonu.