niedziela, 21 września 2008

RECZNIK

Na basenie kazdy musi miec swoja klodeczke do szafki, a kluczyk zwykle zawija sie w recznik i zostawia na lawce przy brzegu. Tak tez zrobilam. Po godzinie zabki - recznika nie ma. Zziebnieta obeszlam basen, prysznic damski i zatrzymalam sie przy meskim. Jest. Przewieszony przez drzwi kabinki. Na 99% moj. V. jak zwykle szybszy niz ja, juz czekal na gorze nieswiadomy straszliwej historii zlodziejskiej. Pan instruktor juz sie zaoferowal, ze klodeczke mi otworzy, ale postanowilam poczekac na zlodziejaszka. Czatuje. W koncu wychodzi, przepasany MOIM recznikiem w pasie. Hamuje odruchy wymiotne. Mam wsparcie ze strony ratownika, wiec atakuje: czy pan przypadkiem nie pomylil sie, i nie wzial mojego recznika. Kluczyk tam taki byl, o wlasnie taki. Pan sie zaparl, ze kluczyk otwiera jego szafke, wiec recznik jest jego. Okazuje sie, ze otwiera tez moja. Cudnie. Wysylam pana na przechadzke brzegiem basenu. Znajduje swoj recznik, tez granatowy, ale ZUPELNIE inny odcien. Cos tam baka, ze niby przeprasza. Juz prawie wyschlam i nawet nie skorzystalam nawet z recznika pozycznego przez pana ratownika.

czwartek, 18 września 2008

CYRK

Nie, tym razem to nie o mojej firmie. Naprawde wybralismy sie do cyrku KNIE. Z pewna taka niesmialoscia, bo pamietam, ze jako dziecko nie bylam jakos nadmiernie zachwycona.

A tu niespodzianka. Siedzialam z rozdziawiona buzia 2,5 godziny, oklaskiwalam do bolu kobiete-gume, zonglerow, latajaca pare, gimnatykow roznej masci, tanczace slonie, wielblady, teriera przepranego za mini-slonika, maciupkie koniki tresowane przez moze 7-letniego chlopca, piekne konie i nawet klaunow, ktorzy cos tam gaworzyli po swojemu. Bylam bardzo przejeta przed kazdym trudniejszym numerem, a przez momement kapaly mi lzy z emocji...
Czy w cyrku mozna przezyc katharsis?

wtorek, 16 września 2008

ZABAWA W LEKARZA

Rodzina V., a wiec i moja rodzina, jest bardzo katolicka. Swietnie, mogliby byc na przyklad muzulmaninami i nie podawac obiadu w czasie ramadanu. Albo wegetarianami. Albo filetelistami. Albo...

Katolicyzm to jeszcze nie problem (w koncu niemal wsyzscy nimi jestesm, czyz nie?), tylko to, ze od czasu do czasu uszczesliwiaja mnie jakas ksiazka w duchu religijnym. Ostatnio dostalismy z V. w zamierzeniu "zabawne i pouczajace" ksiazeczki o pierwszych latach malzenstwa. Zaczelam jedna w ramach cwiczen jezykowych, dodatkowo zachecona informacja, ze ksiazeczka jest w zamierzeniu zabawna.

I tak od wczoraj usiluje sie posmiac przy przytoczonych przez autora anegdotkach, ktore same w sobie sa dosc sympatyczne, bogaj umiechnac kacikiem ust, i jakos nie moge. Przytlacza mnie ten pseudo-wyluzowany styl, ktory ma sugerowac zrozumienie dla ludzkiej natury, z lekka jedynie sugerujacy co-jest-wlasciwe. Rosnie mi wielka gula w gardle, kiedy czytam te napuszone frazy, typowe dla dyskursu katolickiego, te wszystkie "dary", "celibaty" i eufemizmy typu "zabawa w lekarza". Brrrr.

poniedziałek, 15 września 2008

BARYLKA

Barylka ropy byla mi zawsze obojetna. Juz bardziej interesowala mnie barylka piwa, czy chocby puchatkowa barylka miodu. Teraz okazuje sie, ze jednak, barylka i jej cena, ktora przekracza kolejne nieprzekraczalne limity, ma na moje zycie dosc duzy wplyw. Rownanie jest proste: cena barylki rosnie > linie lotnicze sa na granicy plajty i obcinaja wydatki na szolenia > szkolen jest coraz mniej > nie potrzeba tylu pracownikow... No a jak to sie skonczy dla mnie, to zobaczymy. Na razie Wielki Dyro pozbywa sie top managementu w sposob iscie amerykanski: wylatujesz, masz godzine na spakowanie. Nie dotyka to na razie plotek, do ktorych sie jeszcze (na szczescie?) zaliczam.

NADMIAR

Spotkanie rodzinne jak zwykle zostawilo mnie w stanie laczacym blogie zadowolenie (leniuchowanie w ogrodzie, jedzenie, wino...) z lekkim odretwieniem (nadmiar kuzynek i kuzynow, francuskiego, jedzenia...).


Nadmiar to zreszta stan normalny francuskich domow na prowincji. Bez liku miseczek, obrazeczkow, zdjec, wzorow prosto z Prowansjii, dywianiczkow, durnostojek, pudeleczek, ksiazek roznej masci, starych komodek, skrzyn, luster i bog-wie-czego-jeszcze. Oj, nie jest to prostota formy z zurnala, gdzie na bialej kanapie, stojacej na bialym dywanie, pod odpowiednim katem lezy idealnie ufryzowane czasopismo do gory obrazkiem z dominanta czerwieni. Ba, to nie jest nawet IKEA ze swoimi paseczkami, kwiatami w jednym odcieniu i meblami pasujacymi do siebie jak klocki lego!

piątek, 12 września 2008

WEZ TA MALPE

Rozmawialam ostatnio z milym panem z Kenii, opiekunem chlopaka, ktory studiowal medycyne w Warszawie. Ozenil sie z Polka, maja dziecko. Cud-miod. Kolega owego studenta mial kiedys problemy z pozwoleniem na pobyt o zostal aresztowany. Jak tylko go wprowadzono do celi, wspolwiezien zaczal sie wydzierac: Wezcie ode mnie ta malpe!!! Usilowalam wmowic Kenijczykowi, ze to wyjatek, to taka potwornie ksenofobiczna, i jakze rozna od reszty spoleczenstwa, subkultura wiezienna, ale chyba nie uwierzyl...

środa, 10 września 2008

PRZEZYLISMY

Wbrew oczekiwaniom niektorych brukowcow przezylismy dzisiejszy dzien nie wciagnieci w czarna dziure. Bylby to koniec szybki, bezbolesny, nie zadna katastrofa, placz i zgrzytanie zebow. A mimo wszystko ciesze sie. Jednak cernowcy wiedza, co robia.

poniedziałek, 8 września 2008

JUGONOSTALGIA

Jeszcze dlugo nazywalam popcorn kokicami i pamietalam, ze niektore koty moga reagowac na macka, macka, a nie kici-kici.

Jugoslawia (ten kraj, ktory sobie istnial jak bylam mala dziewczynka) byla dla mnie takim malym rajem.

***Z glowa uniesiona wysoko jak tylko moge, zeby nie napic sie slonej wody, plywam zabka w Adriatyku. ***Dragan bierze wszystkie dzieciaki z kempingu na lody. Wybieram jak zwykle waniliowe, bo lodow nie lubie,a te chociaz znam. Raz mnie przekonuje do bananowych - jedna galke jem cala droge powrotna, az mi sie leje po rece, mama musi za mnie dokonczyc w namiocie. ***Wszyscy mysla, ze jestem chora, bo chce sie napic herbaty. Tam sie pije tylko ziolka na przeziebienie. ***Nie moge spac, bo na kempingu poustawiano stoly i trwa biesiada ze spiewami serbo-chorwackimi, jeszcze wtedy, i rakija plynie strumieniami. ***Jest burza, rodzice biegna nad morze pomoc, bo porywa motorowki, mnie znajomi biora do prikolicy, zebym mogla sie wyspac z innymi dziecmi. ***Pierwsza frustracja jezykowa - tlumacze im zabawe w kolory - nie moga zrozumiec pojecia koloru. ***Nie wzielismy z mama ze soba pieniedzy, a ja bardzo chcialam zjesc kokice. Dogania nas nas nieznajomy i wrecza paczke...

***Pamietam budynki, ktore dziwnym sposobem budowano w jeden rok, podczas, gdy budowa trzech blokow na naszym osiedlu trwala lat osiem. ***Pamietam piekne pioro w gwiazdki, ktore zrobilo oszalamiajaca kariere w klasie. ***Pamietam jak jakas znajoma plakala, bo trzesienie ziemi zburzylo jej dom. ***Pamietam smieszne imiona i nazwy (Srecko, S(a)rajewo), ktore doprowadzaly mnie do lez swym niewyszukanym humorem.

Dubravka Ugresic w "Ministerstwie Bolu", choc przywoluje rozne, "bezbolesne" obrazki sprzed wojny, pisze tak naprawde o czyms innym. Pisze o ludziach, ktorzy przez wojne stracili swoja tozsamosc. W Amsterdamie studiuja literature Jugoslawii, w ktorej, moze po raz ostatni, lacza sie elementy serbskie, chorwackie, albanskie, bosniackie... Zajecia zamieniaja sie w cos w rodzaju pozytywnej psychoterapii. Studenci pisza o torbach w bialo-czerwono-niebieskie paski, o pierwszym kazdego miesiaca, o ulubionym komiksie - ksiedze Wielkiej Rewolucji Pazdziernikowej, o szkolnych tancami. Potem ktos popelnia samobojstwo ze wstydu z powodu ojca sadzonego jest przez Trybunalem w Hadze za zbrodnie wojenne. Bol jest w kazdym z nich, bo pewnych rzeczy nie da sie wymazac z pamieci. A moze nie powinno?

środa, 3 września 2008

PRZEPROWADZKA

Po niemal roku na francuskiej prowincji, posrod grzadek salat oraz ciemnoskorych mieszkancow Gaillard, przenieslismy sie do samej Genewy. Przeprowadzka poszla gladko dzieki tesciowi oraz bratu G., ktorzy sprawnie poprzenosili meble oraz sterty pudel, w ktore zapakowalismy niesamowite ilosci ubran, ksiazek, talerzy, blizej niezidentyfokowanych obiektow lezacych, wiszacych i siedzacych, ktore nie-wiadomo-skad sie uzbieraly w ciagu ostatnich miesiecy.

W nowym mieszkaniu czujemy sie jak ambasadorzy - jest w nim tyle jeszcze nie zapelnionej przestrzeni, ze wydaje sie to az nieprzyzwoite. Mieszkanie samo wpadlo nam w rece, wiec trudno nam bylo odmowic. W Genewie cokolwiek wynajac to duzy problem. Regie, czyli administrator budynku, ma cala liste osob ubiegajacych sie o wynajem mieszkania. Jesli nie jestes Szwajcarem z krwi i kosci, twoje szanse sa niewielkie. Jesli nie masz kontraktu w organizacji miedzynarodowej i pozwolenia na prace na czas niekreslony, twoje szanse sa nikle. Kazdy stawia na pewnego konia. Wiekszosc znajomych, ktora zamieszkala w Genewie, znalazla mieszkanie w podobny sposob jak my: inny znajomy je opuszczal i decydowal sie je podnajac, lub tez po prostu rekomendowal swoich. Nam sie udalo, poniewaz kolega z pracy V. Julek wyjechal do Stanow, pracowac w chicagowskim oddziale firmy. Podnajelismy jego mieszkanie, co pozwolilo nam uniknac kolejek.

Mieszkanie jest polozone w przyjemnej dzielnicy, miedzy Plainpalais i Carouge (Carouge to ta czesc, ktora odrobine przypomina Kazimierz). Ma ladna drewniana podloge, jest niedawno okafelkowane, odnowione. Za salonu mamy widok na rzeke, wiec nikt nam nie zaglada w okna. a na balkonie stoi odziedziczony grill elektryczny...

Na razie jedynie salon jakos wyglada, ale ju wkrotce seria zdjec z wnetrz...