czwartek, 2 października 2008

MIASTO NIEDZWIEDZI

Stolica Szwajcarii jest miasteczkiem niewielkim. Ma ladne uliczki, dziwne wejscia do piwnic (drzwi sa podkatem moye 20-30 stopni), niedzwiedzie w srodku miasta i troche senna atmosfera. Taka stolica, nie stolica. Nie ma w sobie nic z biznesowego centrum, przy Berlinie, ba, nawet przy Warszawie, sprawia wrazenie prowincji.


Wyciagnelam V. do Centrum Paula Klee - po godzinnych ogledzinach i interpretacja kwadracikow i kresek Paula, V. zauwazyl jeden obraz, ktory mu sie spodobal - jeden jedyny obraz Kandinskiego. Za zaledwie 4 franki wiecej, postanowilismy sie ukulturalnic podwojnie i zwiedzic wystawe Raj Utracony. Poszlismy tam pozbawieni glebszej refleksji i... przezylismy szok.

Wystawa dotyczyla zlych, rzecz, ktore sobie zgotowala ludzkosc. Ku memu zdumieniu, co chwila natykalam sie na polskie nazwisko... i tak, widzielismy slawne klocki Lego, z ktorych mozna zbudowac swoj maly oboz koncentracyjny Zbigniewa Libery; jego zdjecia z serii Pozytywy, na ktorych upozowuje sceny ze znanych fotografii wojennych, obozowych itp w wersji optymistycznej... Byl tez przedziwny film Artura Zmijewskiego, ktory wydal mi sie malo etyczny, w ktorym odnawia numer koncentracyjny jednemu z wiezniow oswiecimskich, ktorzy przezyl oboz. Dziadek jest nieszczesliwy, nie chce, zeby poprawiac jego numer, "odnawiac go jak mebel", ale Artur stawia na swoim. Byla tez Hieroshima moja milosc, zaraz obok filmu o Oswiecimiu, ze stertami wlosow i tasma fabryczna mydelek. Byly rzezby roztopionych ludzi.

To bylo cos, czego sie nie spodziewalismy, rozluzniemi abstrakcjami pierwszej wystawy, cos, co wytracilo nas z rytmu tyrystycznego zwiedzania, pstrykania zdjec zlotego zegara w tlumie Japonczykow. Pewnie o to chodzilo.

Brak komentarzy: