Otworzyc butelke wina nie jest latwo. Kluczami lub dlugopisem mozna wepchnac korek do srodka. Coz, zostaje w srodku troche okruszkow, ale znowu az takimi koneserami nie jestesmy, zeby winem z odrobina korka wzgardzic. Nie to co Francuzi - znani z wyrafinowania i perfekcji w otwieraniu butelek.
Przypatrzmy sie kolejnym krokom profesjonalistow...
Krok pierwszy, podobny pod kazda szerokoscia geograficzna: butelka musi byc. Krok ten da sie ominac, kupujac wino w kartonie.
Krok drugi: zebranie niezbednych przyborow. W krajach prymitywnych uzywa sie korkociagow. W krajach slynacych ze swej kultury wina... hmm, innych utensyliow.
Krok trzeci: perforowanie korka. Wystarczy w korku zrobic kilka dziurek wiertlem o odpowiedniej srednicy, by korek przestal byc taka przeszkoda, na jaka wygladal. Zadlo wiertarki winno przebic korek na wylot. Nadmiar tkanki korkowej, usunac nalezy na podloge.
Krok czwarty: saczenie. A dokladniej: saczenie wstepne przez male sitko. Pozwala pozbyc sie wiekszych kawalkow korka. Konieczne jest by kieliszki przedstawialy sie czysto, by nadac calej procedurze charakteru elegancji. Przelewamy kropelka po kropelce cenny plyn do naszego kieliszka i kieliszkow gosci.
Krok piaty: saczenie drugie, zwane tez ostatecznym. W uzyciu: sitko do kawy. Konieczne przy zauwazalnych golym okiem obiektach plywajacych w kielichach.
Krok szosty: konsumpcja. Drobiny korkowe subtelnie usuwac z jamy gebowej za pomoca niewielkich ruchow jezyka.
Na zdrowie!
czwartek, 30 października 2008
WINO - PORADNIK KONESERA
o 22:27
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
O jak miło! W takim razie nie omieszkam dodać wątku wspomnieniowego...
Z okazji pewnego wieczoru panieńskiego nabyłyśmy wino marki Tokaj, która to marka miała dla naszej wątroby wartość sentymentalną. Wybrałyśmy elegancką butelkę o długiej szyjce. Idiotki.
Po przybyciu na miejsce - czyli do mieszkania przyszłych małżonków i usunięcia elementu męskiego ("idź, idź się napij z kolegami") radośnie zabrałyśmy się do otwierania butelki pełnej wspomnień.
Konkubinat okazał się być bardziej na dorobku niż pierwotnie sądzono. Korkociągu niet. No to zaproponowałam nauczona doświadczeniem wepchnąć nożem lub widelcem korek do środka. Ale nie - ładna butelka miała być to i szyjkę miała długą jak miesiąc i chudą jak wypłata. Wpychanie odpadało. O wiertarce też nie było co marzyć. Na szczęście w zestawie majsterkowicza znalazłyśmy śrubkę. Wkręciłyśmy śrubkę w korek, po czym usiłowałyśmy kombinerkami wyciągnąć śrubkę razem z korkiem. Kombinerki szybko okazały się obcęgami i pomysł odpadł razem z główką śrubki.
Trudno - mówię - trzeba korek pokruszyć a potem się wino przecedzi (opierałam się o metody francuskie o których wiedziałam zanim zostały tu opisane). Korek został pokruszony, droga do wina otwarta.
Zaczęło się poszukiwanie sitka. Sitka niet. I wtedy to dowiedziałyśmy się po co zostały wymyślone firanki.
Tu uwaga: firankę w zależności od grubości splotu i kawałków korka składamy podwójnie, poczwrórnie itd...
Pozostałe kawałki korka usuwałyśmy z jamy gębowej za pomocą niewielkich ruchów języka.
Ach.. młodości górna i durna!
Prześlij komentarz