niedziela, 23 marca 2008

W WIELKIM MIESCIE

Popracowalam 3 dni i kochani Szwajcarzy dali mi 4 dni wolnego. Jakze milo! Szybko obdzwonilismy Rodzine w roznych zakatkach Francji i doszlismy do wniosku, ze dawno nas nie bylo w Paryzu.

Kiedy wysiedlismy z metra i poczulam powiew wielkiego miasta; uswiadomilam sobie z cala moca, ze przyjechalismy z prowincji. Nawet szlam wolniej niz inni. No dobrze, troche bolala mnie noga, to dlatego, ale wrazenie pozostalo wrazeniem. Podobnie czulam sie, kiedy ponad 12 lat temu na Soho stalismy z klasa w kolejce, zeby przejsc na druga strone ulicy. Byla sroda, 11 w nocy.

Paryz powital nas gradem. Szybko schronilismy sie u znajomych V. - niezbyt urodziwej S. i urokliwego B. (goscie weselni powinni pamietac B., bo niemal udalo mu sie zdobyc laur zwyciestwa w konkursie tanca, ale Olusia z Wujkiem szli jak taran). Zgodzilam sie pojsc na iscie francuski film do kina, Welcome chez les Ch'tis, ktory doprowadzil mnie do lez przynajmniej kilka razy (ze smiechu i innych emocji) - to znaczy, ze film byl dobry! Do tego znajomi dolaczyli caly zestaw przyjemnosci paryskich, z ktorych to najbardziej uwielbiam nalesniki z serem i szynka.

Jajek w cebuli wprawdzie nie ugotowalam, ale ciagnelam V. przez pol miasta, podczas gdy wyzej wspomniany grad usilowal przeniknac przez nasz parasol, do kosciola polskiego na swiecenie. Kiedy udalo nam sie odnalezc kosciol, ksiadz wlasnie gasil swiatlo; poprosilam o sekunde, zeby chociaz zobaczyc grob (Francuzi na to nie wpadli). Po 30 sekundach odczulam, ze tradycji stalo sie zadosc.

PS. Na zdjeciu czarno-bialym podazam w strone lawki.

Brak komentarzy: