"Pamietaj, dla Polski to robisz!" - sugestywnie przekonywal ksiadz jakis mlodych muzykow, zeby przestawili wszystkie plany i zagrali u niego na imprezie. Dla emigrantow, tych chwilowych i tych odwiecznych, argument nie do odrzucenia. Bede miala okazje przypatrzec sie z bliska tym wszystkim dziadkom, ktorzy swego czasu zasluzyli sie lub nie RP, a teraz wygrzebuja przy roznych okazjach trupy z szafy i obrazaja sie nawzajem. Tym ludziom, ktorym "sie nalezy" wszystko za darmo, klotliwym panciom cytujacym na wyrywki statut, byle tylko sie moc nie zgodzic. Jakaz uczta dla mlodego socjologa! Dobrze, ze jest tu pare normalnych osob, ktore w jakis niepojety sposob nie zniechecily sie do tyrania za darmo dla bandy niewdziecznikow;) I Love U, Polonio!
piątek, 29 lutego 2008
czwartek, 28 lutego 2008
POZAR
Nadjechaly dwa wozy strazackie, co samo w sobie nie stanowi nic dziwnego, bo pojawiaja sie tu od czasu do czasu, zeby zdjac parasol, ktory nabil sie na galezie spadajac z balkonu, czy pomoc ludzkosci w inny wyszukany sposob. Nie przejelam sie zbytnio i zaglebilam sie w rozmowy prawnicze na Skypie. Patrze, ze V. stoi obok mnie i macha mi dziwnie przed oczyma - koniecznie chce mi cos przekazac. Z drugiej strony bloku leci dym, nie widac co sie pali, ale cos na pewno. Ewakuujemy sie. Zabieramy pierscionki zareczynowe, paszporty (cholera, gdzie jest moj paszport, lezal tutaj od tygodnia, i nagle zniknal), dokumenty i, oczywiscie, apart fotograficzny. Na klatce schodowej zaczna byc juz ciezko oddychac. Na dole stoi gromadka sasiadow, z okna leci czarny dym, czasami widac w oknie ogien. Wlascicieli plonacego mieszkania nie ma, ale podobno juz ich powiadomiono przez telefon. Nadjezdzaja kolejne wozy strazackie (4 duze wozy i 1 maly), policja (4 wozy) i kilka malych samochodow nalezacych do Strazy, w sumie nie wiadomo po co. Nikt nie wie co sie stalo. Przypominamy sobie, ze czulismy dziwny zapach na klatce kiedy wracalismy do domu z zakupow, jakby ktos przypalil grzanki.
Mieszkanie spalilo sie doszczetnie, strazacy wyrzucaja z hukiem resztki komputera. Wracamy do domu, smierci dymem, czeka nas calonocne wietrzenie.
Zrobilam kilka zdjec, nie moglam sie opanowac, ale od razu sie zaczely pytania, czy aby z jakiejs gazety nie jestem. Nasze mieszkanie widac na zdjeciu z prawej strony - jest na trzecim pietrze, ma oszkolony balkon.
środa, 27 lutego 2008
STATS
125 wyslanych ofert
39 wrzuconych do kosza (zwykle bez zaproszenia na interview)
27 zignorowanych zupelnie
2 oferty odrzucone przeze mnie
2 wciaz czekam na odpowiedz - szanse maleja z kazdym dniem
1 oferta przyjeta!!!
wtorek, 26 lutego 2008
JAZDA
- Dzisiaj po raz pierwszy mogles sie napic alkoholu, bo ja prowadzilam w powrotnej drodze...
- No tak, ale bardzo sie stresowalem w samochodzie... Dobrze, ze pilem.
To tyle na temat moich postepow w nauce jazdy.
1. DZIEN WAKACJI
Nadeszla wiekopomna chwila: Szwajcarzy zrozumieli, ze beze mnie dalej ani rusz. Teraz przedstawia swoja opinie odpowiedniej komisji, ktora wyda mi work permit i voilà.. za dwa miesiace bede narzekac, ze mam daleko do pracy, tyram jak wol, czasu dla siebie ani dla meza nie mam. Juz sie nie moge doczekac, a poki co delektuje sie pierwszym dniem moich psychicznych wakacji!
niedziela, 24 lutego 2008
SIEDZENIE
sobota, 23 lutego 2008
YVOIRE NAD PRAWIE-MORZEM
środa, 20 lutego 2008
wtorek, 19 lutego 2008
WIKTORIA
Jako dziecko pokochalam Olivera Twista Dickensa, ta obdarta, zebracza wizje dziecinstwa XIX-wiecznego Londynu. Pozyczylam go nawet na wieczne nieoodanie od Wuja J., ktory co jakis czas niesmialo sugeruje, ze moglabym ja jednak zwrocic (obydwoje jednak wiemy, ze to sie nigdy nie stanie).
Ostatnio wpadla mi w rece powiesc wspolczesna Michela Fabera o Sugar, prostytutce w wiktorianskiej Anglii, ktora zostaje guwernantka corki swojego bogatego kochanka.
Szkarlatny platek i bialy - tytul powiesci ma cos z Rodziewiczowny, brzmi troche jak Miedzy ustami a brzegiem pucharu i chetnie zmienilabym go na cos mniej pretensjonalnego. Nie mozna miec jednak wszystkiego, zwalszcza, ze tresc az kipi od nadmiaru...
W tej ksiazce jest wszystko: balujaca smietanka towarzyska, szalone matki, anglikanizm mieszajacy sie z katolicyzmem i przewodnik po domach schadzek: "Dalsze hulanki w Londynie - wskazowki dla swiatowcow, radami dla nowicjuszy opatrzone" z krotkimi opisami pracujacych tam pan. Swiat pustych gestow, malych iskierek milosci, ktore zdarzaja sie od czasu do czasu i bynajmniej nie prowadza do happy endu. Troche na pohybel mezczyznom, bo, jak wiadomo, to oni tak urzadzili ten swiat.
Mezczyzni zreszta sa tu przedstawieni troche groteskowo, to zakompleksieni, niedojrzali gowniarze, albo pseudo-swieci, ktorzy az mdleja od ogarniajacej ich chuci, podczas gdy kobiety nawet w swoim upadku potrafia zachowac godnosc. Przynajmniej niektore. Pod tym wzgledem to iscie babska ksiazka i az trudno uwierzyc, ze Faber to facet.
Wszystko to podane jest w bardzo naturalistycznym sosie, czasami az do obrzydzenia, z ogromna iloscia niekiedy nuzacych szczegolow. Nie moglam sie oderwac, chociaz na ostatnich stronach (829-839) cwiczylam juz techniki szybkiego czytania.
poniedziałek, 18 lutego 2008
ZOO
czwartek, 14 lutego 2008
AUTOBUS
Na stronie internetowej miasteczka Gaillard zauwazylam kolorowe ogloszenie: tego a tego dnia, na placu "Porte de France" stanie Autobus Rekrutacyjny. W to mi graj! Wydrukowalam kilka dodatkowych zyciorysow w roznych jezykach swiata i przygotowana na cos w stylu mini targow pracy poszlam na spotkanie przeznaczenia...
W kolejce do autobusu stoja niemal sami czarnoskorzy, gdzieniegdzie wystaje jakas blada twarz. W autobusie kiwa sie pan w krawacie i kilka zaangazowanych spolecznie pan. Rozumie, ze nie mozna do niego wejsc tak po prostu. Wreczaja mi liste otwartych pozycji - jezeli cos mnie zainteresuje, to moge zapisac sie na liste i zyskuje prawo wejscia do autobusu i rozmowy z kiwajacym sie panem. Czytam. Czytam i staram sie przypomniec zawody z pierwszej lekcji francuskiego: murarz, piekarz, pomocnik wykidajly... o, to ciekawe, "animatorka" - wedlug opisu nawoluje do promocji. Hmm. Jakos trace ochote na spotkanie pana w krawacie.
Niech juz bedzie ten Dyrektor Gen. ONZ.
niedziela, 10 lutego 2008
SANKI
Zanim wcisneli mnie w buciki narciarskie i zapedzili do parku AWF na podboj asfaltowych pagorkow, wiele lat wczesniej jako wrzeszczacy tobolek podrozowalam na sankach po Czyzynskich pustkowiach.
Podobno raz mnie nawet Rodzice zgubili w zaspie i poczuli dopiero po kilkunastu metrach, ze sanki jakies lzejsze.
W wieku 7 lat, zjezdzalam z naszej osiedlowej gorki i postanowilam zatrzymac sanki chwytajac sie metalowego slupka. Zdazylam jeszcze napisac list milosny do Atreju (Niekonczaca sie opowiesc), zanim mnie zagipsowali.
Mimo tych traumatycznych przezyc, sanki zawsze mi kojarzyly z nieposkromiona radoscia taplania sie w sniegu. Dlatego kiedy dzisiaj zjezdzalismy najdluzszym torem saneczkowym w tej czesci Szwajcarii, w Verbier, biali jak balwanki, darlam sie w nieboglosy i mialam nieodparte wrazenie, ze cofnelam sie w czasie:)
sobota, 9 lutego 2008
NIE-GEORGE
Poznalam dziwna parke, Rosjanke Lube, sliczna, dwa razy wyzsza ode mnie, tleniona blondyne i jej mezulka, niewiadomej proweniencji.
Luba chodzila ze mna do jednej grupy na francuski. Od razu powalila mnie swoim stylem ubierania sie: biale kozaki na szpilce, futerka, paski, kratki, slowem rosyjska pseudoelegancja kapiaca zlotem. Okazalo sie potem, ze jest naprawde mila dziewczyna, wiec kiedy zaprosila nas do kina, nie oponowalam zbytnio (coz, w Krakowie moglam sobie wybierac kolezanki po sposobie ubieranie, ale tu mnie na to nie stac;). Jej maz, czy nie -maz, pracuje w ONZ, ma conajmniej 45 lat, wlosy farbowane i banajmniej nie jest w typie George'a Clooneya, ktoremu moglabym wybaczyc o wiele wiecej niz date urodzenia. Paul mowi po francusku biegle, ale czuc obcy akcent, zapytalam wiec, skad jest. "Jest Francuzem". Hmm, dobrze, sprobojmy jeszcze raz... "Z jakiego miasta jestes we Francji?", "Jestem naturalizowanym Francuzem". I na tym koniec odpowiedzi. Nastepnym razem sprobuje podejsc od jeszcze innej strony:) Chociaz nie wiem, czy bedzie nastepny raz, bo mimo wszystko czulismy sie niezrecznie.
Asteriks i Obeliks za to, to calkiem przyjemny film, dzieci w okolo rechotaly zgodnym chorkiem, dorosli Francuzi takze, a i ja od czasu do czasu wybuchalam perlistym smiechem.
piątek, 8 lutego 2008
ZIMA UMIERA
czwartek, 7 lutego 2008
MEMBER
We wtorek, zanim poszlam w tany z Pakistanczykami, stalam sie dumnym wlascicielem bialo-czerwonej karty czlonkowskiej Stowarzyszenia Polskiego w Genewie. Moze nawet obejme jakis wakat po godzinach - zawsze lubilam takie zabawy!
Pomysly, czym mogloby sie Stowarzyszenie zajac oraz kto drzy z niecierpliwosci by sponsorowac promocje kultury polskiej w Szwajcarii, prosimy nadsylac mailem:)
DZIWNE
Dziwne jest to, ze Szwajcarzy z czesci niemieckiej, kiedy przyjezdzaja np. do Genewy, sa obcy we wlasnym kraju. Niby zazwyczaj ucza sie w szkole francuskiego, ale to jednak nie jest ich ojczysty jezyk. I vice versa. To tak, jakby pojechac do Wroclawia i nie rozumiec w zab o czym mowa, bo wszyscy mowia koslawa wersja niemieckiego. Czlowiek czulby sie blizszy Czechom, niz swoim rodakom.
środa, 6 lutego 2008
LIST
Szanowni Panstwo,
Od dziecka pragnelam byc sekretarka w panstwa firmie, marzylam o parzeniu kawy jako asystentka prezesa w panstwa organizacji, zawsze chcialam pracowac w ngo, w banku, w duzej fimie, w mikrofirmie, w urzedzie, byc szefem, researcherem, dziennikarzem, HRowcem...
Od maluskiego pisalam rozprawy o przesladowaniu osob o oczach piwnych, robilam projekty kulturalne na ZPT, rozmawialam ze zlosliwymi klientami stolowki szkolnej, szkolilam kolezanki z matmy. Od przedszkola interesowalam sie bieda w Afryce, uciekinierami z Kosowa i inflacja.
Szczegolny wplyw mial na mnie Czarny Piatek, czy tez inny dzien tygodnia, miesiacami nie moglam sie podniesc z lozka na mysl bessie, az musialam powtarzac zerowke.
Jakze moglabym pominac swojego konika - fizyke czastek elementarnych! Dotad pamietam, kiedy Tata narysowal pierwszy kwantowy rysunek, ktory natychmiast pojelam swoim szescioletnim umyslem, co predyscynuje mnie to pracy u was jako konserwator akceleratora lub tez nawet czastek (zawsze bylam precyzyjna).
Zdolnosci muzyczne ujawnilam juz w kolysce modulujac fantazyjnie wydawane ultradzwieki, moj artyzm przejawil sie juz w niepowtarzalnym wiazaniu sznurowek skorzanych bucikow.
Tak, to mnie szukaliscie, to ja jestem ta gwiazda, na ktora czekaliscie latami, nie mogac zapelnic luki w waszym zespole.
Z uszanowaniem
Ja
wtorek, 5 lutego 2008
CIEN WIATRU
Cien wiatru Carlosa Ruiza Zafona wylozony byl zawsze centralnie w Empiku jako hit hitow, najlepsza powiesc stulecia, ulubiona ksiazka pan roznej masci. To zrozumiale, ze omijalam ja szerokim lukiem.
Na emigracji dostep do lektur jest jednak nieco ograniczony i czlowiek lapie sie wszystkiego, co tylko przypomina jego ojczysty jezyk (ostatnio wertowalam zaciekle rosyjsko-francuski slownik, wiec wiem, co mowie!). Najpierw Cien mial byc ksiazka "toaletowa" i czekac na swoje piec minut miedzy muszla klozetowa a szczotka. Szybko jednak awansowal "na pokoje"i zostal skonsumowany w zastraszajacym tempie. Bronilam sie jak moglam, ale wciagnal mnie niesamowicie... Okladka porownuje autora to Arturo Pereza-Reverte i zgadzam sie z nia calkowicie.
To ksiazka o ksiazce, o zyciu, ktore przeplata sie z akcja powiesci. Budowa ruskiej baby, czy tez szkatulkowa, jak kto woli. Choc od pewnego momentu przeczuwalam na czym polega glowna tajemnica, to do konca nie moglam sie oderwac. Odbilo sie to negatywnie na percepcji "Piratow z Karaibow" - nie mam pojecia o co chodzi w tym filmie!
PS. Francuska werska okladki to przypadek. Jednak wole polski oryginal;)
poniedziałek, 4 lutego 2008
LE SALEVE
Wyjechalismy na gore Le Saleve obok naszego domu kolejka linowa, pustki jak okiem siegnac, wiadac termin nie bardzo wakacyjny. Na gorze V. wykrzyknal radosnie: "Tu jest jak w Polsce" i faktycznie kilmat tej stacji przypominal mi pomniejsze porzucone przez turystow muzea, stacje ochrony przyrody z ich barkami z cerata i menu wypisanym pisakiem. Obok koniecznie pamiatki - tylko co tu pamietac? Rozmarzylam sie...