Zanim wcisneli mnie w buciki narciarskie i zapedzili do parku AWF na podboj asfaltowych pagorkow, wiele lat wczesniej jako wrzeszczacy tobolek podrozowalam na sankach po Czyzynskich pustkowiach.
Podobno raz mnie nawet Rodzice zgubili w zaspie i poczuli dopiero po kilkunastu metrach, ze sanki jakies lzejsze.
W wieku 7 lat, zjezdzalam z naszej osiedlowej gorki i postanowilam zatrzymac sanki chwytajac sie metalowego slupka. Zdazylam jeszcze napisac list milosny do Atreju (Niekonczaca sie opowiesc), zanim mnie zagipsowali.
Mimo tych traumatycznych przezyc, sanki zawsze mi kojarzyly z nieposkromiona radoscia taplania sie w sniegu. Dlatego kiedy dzisiaj zjezdzalismy najdluzszym torem saneczkowym w tej czesci Szwajcarii, w Verbier, biali jak balwanki, darlam sie w nieboglosy i mialam nieodparte wrazenie, ze cofnelam sie w czasie:)
niedziela, 10 lutego 2008
SANKI
o 20:19
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz