wtorek, 26 lutego 2008

JAZDA

- Dzisiaj po raz pierwszy mogles sie napic alkoholu, bo ja prowadzilam w powrotnej drodze...
- No tak, ale bardzo sie stresowalem w samochodzie... Dobrze, ze pilem.

To tyle na temat moich postepow w nauce jazdy.

2 komentarze:

Temu Misiu pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Temu Misiu pisze...

Głupia baba.
Zanim zaczęłaś się uczyć jeździć trzeba było się skonsultować z młodszą, ale mądrzejszą koleżanką.
Otóż błąd! Wielki, kardynalny błąd kobieto! W naszym szeroko pojętym alkoholowym interesie leży utrzymywanie facetów w przekonaniu, że jesteśmy kompletnym automobilowym beztalenciem. I niech tam sobie z kumplami żartuje, że gdyby Ci kupił dużego fiata to po tygodniu Twojego parkowania wyglądałby jak garbus. I niech sobie żartuje, że gdyby Cię wysłał do Gdańska to zorientowałabyś się, że coś jest nie tak dopiero przy tabliczce "Budapest 20km".
I niech sobie żartuje, że na prawej ręce masz napisane "prawa" a na lewej (nie, "lewa" nie - aż tak głupia nie jesteś), na lewej masz napisane "czerwone stop"...
Niech się śmieje... z czegoś musi.

Ale dzięki temu na imprezach ZAWSZE pijesz TY, i to TY potem śmierdzisz alkoholem i chuchasz mu w nozdrza a nie on Tobie. I to Ty masz romantyczno- alkohololwy nastrój i to on się musi od Ciebie waniającej gorzałką odpędzać a nie odwrotnie. Na drugi dzień to Ty masz wolne, bo to Ty masz kaca.

Same plusy!!!!

Ale nie - emancypantko jedna - Ty się nauczyłaś prowadzić. Ręce opadają.

Ja umiem prowadzić, więc Ci teraz powiem jak to jest: przy każdej potrzebie,np. przy każdym porannym "odwieziesz mnie do pracy misiu?" słyszałam - "jest samochód, masz prawo jazdy, musisz się wreszcie przyzwyczaić, przypomnieć sobie wszystko, nauczyć się jeździć". Tom się nauczyła. I teraz jest tak:

Jest impreza:
R: - kochanie, chyba teraz twoja kolej na prowadzanie auta?
ja: - nie, twoja, moja była ostatnio
R: - nie, twoja, moja była ostatnio
ja: - nie, twoja, moja była ostatnio...

I tak 10 minut, aż ktoś z osób trzecich nie rozsądzi sporu...

A jeśli chodzi o korzystanie z samochodu w sytuacjach kiedy ja uważam, że to jest mi potrzebne, to okazuje się, że: R. do swojego pueblo nie może jechać autobusem (mimo, że całe technikum jeździł i żyje), że ja na siłownie mam blisko, że do i na angielski też mogę jechać autobusem (a kiedyś było: weź sobie auto) i w zasadzie to ja nie mam potrzeby korzystania z auta bo wszędzie mogę dojść na nogach... do Drwini 80 km też moge jechać autobusami dwoma i jakoś dojadę z ciotki pomocą na ostatnim odcinku....

Przecież kiedyś tak robiłam....
No i oczywiście, że sobie poradzę... tylko po co mi to prowadzenie auta?

Kobieta prowadząca samochód to jest bardzo wygodne stworzenie, które można poprosić o wykonanie tej czynności w sytuacjach dla mężczyzny praktycznych. A poza tym wszędzie kobieta może dojść sama lub dojechać środkami komunikacji publicznej. Kiedyś tak robiła. Zaradna jest.

Pozdrawiam.
Sfrustrowany Temu Misiu, który jutro bardzo chętnie wsiadłby do ślicznego szafirowego DAMSKIEGO punto z pomarańczową tapicerką, ale tego nie zrobi, bo punto jest z R. w jego pueblo a Temu Misiu pozostaje pekaes z poziomem wyciszenia kabiny porównywalnym do małego czołgu Grubera...


P.S. Ania - masz jeszcze szansę. Szybko powiedz, że Cię jazda samochodem strasznie stresuje i potem Cię boli żołądek i że zapomniałaś powiedzieć mężowi że jesteś daltonistką i nigdy nie wiedziałaś którą ręką jesz i piszesz, bo w zasadzie lewa-prawa to dla Ciebie to samo...

Masz jeszcze szanse czerpać korzyści z faktu niejeżdżenia.

Ania... no?