Po pol roku w Genewie mozemy powiedziec, ze mamy z kim sie umowic. Pod wzgledem towarzyskim zaczelo sie robic calkiem przyjemnie. Wczoraj bylismy na ogromnym Spring Party, przez kilka godzin tanczylismy do muzyki latino - zyc, nie umierac! Odkrylam, ze samba jest calkiem calkiem i powoli zaczelam lapac rytm baciaty (tylko w wersji podstawowej;). Jakis kolega z Kamerunu powiedzial ze tancze jak Afrykanka - chyba sobie zaczne zapisywac te komplementy i odczytam je za lat kilkadziesiac (kilkanascie?), kiedy uslysze co najwyzej, ze krem na zmarszczki wygladzil mi bruzdy na czole o polowe. Kolegi z Kamerunu zreszta sie troche boje, bo ma bardzo ciemna skore i robi dziwne miny. Czy to rasizm?
Tydzien temu tez zaliczylismy niezle imprezki - m.in w domu naszego kolegi ze Sri Lanki i jego wspollokatora z Austrii. Obowiazywaly stroje "do sauny", bo Autriacy maja jakis klub, kazdy ma przydzielona role i napis na plecach: imie, nazwisko + Viceprezydent, albo np. Sex-Instructor. Jeden z nich byl tenorem, wiec dali w szostke niezly koncercik spiewajac chorkiem "In the Jungle (The LIon Sleeps Tonigh)". A do tego wszystkiego jakis mily gosc przyniosl Zubrowke, ktorej napilam sie z patriotycznego obowiazku. Jedno dziewcze na Erasmusie na Genewskim Uniwersytecie mnie tylko rozbawilo mowiac: Och, ja nie wiedzialam co to jest CERN, nie jestem jakims biologiem...
niedziela, 13 kwietnia 2008
SAMBA AND COMPANY
o 13:45
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz