Brasserie de la Poste... nazwa tego przybytku przywiodla mi na mysl przytulne miejsce, gdzie mozna zjesc croissanta lub bulke z czekolada i popic kawka au lait. Weszlam tam, zeby napisac ostatnie kartki swiateczne i od razu wyslac na poczcie na przeciwko.
Okazalo sie jednak, ze widmo knajpy pod szyldem wesolego lumpa wisi nade mna odkad skonczylam lat 6. Wtedy to Rodzice wyslali mnie po chleb do pobliskiego pawilonu... nie wracalam pol godziny, godzine, az zaczeto mnie szukac. A ja siedzialam sobie spokojnie i saczylam cole w osiedlowym barze, ze zdziwionymi kelnerkami i panami, ktorych juz nic nie dziwi. Zasiedzialam sie troche, bo choc nie bylo wiele osob, to zanim obsluga zrozumiala, ze jestem ich gosciem, a nie dzieckiem szukajacym tatusia, minelo ze 20 minut.
Dzisiaj bylo podobnie, choc nie mam juz lat szesciu, ani nawet dwudziestu szesciu, jakby ktos chcial byc zlosliwy... Stanelam na progu najbardziej podlego baru, jaki zdarzylo mi sie widziec we Francji. Zza zaslony dymnej wyjrzaly na mnie najbardziej zmeczone zyciem twarze tubylcow. Nie moglam sie wycofac, nie ja! Zamowilam najmniejsza mozliwa kawe, poprosilam o dlugopis i ze stoickim spokojem rozsiadlam sie na barowym krzesle.
Nie, po dzisiejszym dniu nie mam nowych przyjaciol (vide moja kolezanka Japonka, poderwana w kafejce). Za to musze natychmiast umyc wlosy...
poniedziałek, 17 grudnia 2007
BRASSERIE DE LA POSTE
o 14:58
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
EJ! Oczywiscie nie zrobilas zdjec?
Nieee:( Nie spodziewalam sie spotkac niczego tak malowniczego na mojej drodze i nie wzielam Nikusia ze soba.
A jednak w brasserie pije sie piwo, a nie zjada ciastka, hmmmm, cos mi sie musialo pomylic;)
Prześlij komentarz