środa, 19 grudnia 2007

SAMIEC Z BRESLAU

Wciagnal mnie ten iscie meski kryminal z niedomytym, rzadko trzezwiejacym bohaterem, kierujacym sie w zyciu zasada, ze "pesymizm defensywny" jest najlepsza postawa - poniewaz jedyne rozczarowanie, jakiego czlowiek doznaje, jest przyjemne.

Asystent kryminalny Eberhard Mock to nieco destrukcyjny typ, typ pociagajacy dla kobiet, ktore choc czesto wybieraja go na kochanka, to jednak znacznie rzadziej na prawowitego malzonka. Mock nie jest jednak tylko i wylacznie prymitywnym strozem prawa, wychowal sie przeciez na greckich tabelach koniugacyjnych i cytatach z Cycerona. Choc ta czesc jego osobowosci, wydaje sie bardziej pasowac do obrazu samego autora, Marka Krajewskiego - polonisty, niz policjanta spisujacego ladacznice w Breslau.

Sam plot akcji kryminalnej jest w sumie dosyc prosty - kilka trupow, od poczatku wiadomo, ze zamordowanych, by zmusic Mocka do przyznania sie do jakiejs blizej niesprecyzowanej winy. Ktora, nawiasem mowiac, po sprecyzowaniu, nie wydala mi sie zbyt przekonywujacym motywem zbrodni. Autor prowadzi nas przez sledztwo, podsuwa kolejne odlamki i pozwala domyslac sie kto jest zamieszany w mordestwo.

Obok rozlicznych analiz nieco zwichrowanej psychiki Mocka, pojawia sie tu takze watek milosny. Nasz twardziel oczywiscie teskni za miloscia, i choc jego postrzeganie rudowlosych pieknosci o bujnej piersi traci fetyszyzmem, to hetera o zlotym sercu potrafi wywolac w nim prawdziwe uczucie. Musze przyznac, ze z westchnieniem ulgi przyjelam smutne zakonczenie tej potencjalnie ckliwej historii.

Jesli chodzi o formalna strone ksiazki, to nie zgadzam sie z opinia, ze opisy niemieckiego Wroclawia sa zbyt dokladne i niepotrzebne. Wedlug mnie oryginalne nazwy poteguja autentyzm calej historii, mroczny urok zaulkow Breslau,
a czy sa zgodne z owczesna topografia, to niech juz sobie sprawdzaja nadgorliwi studenci polonistyki.

Brak komentarzy: