One na mnie patrza te krewetki, co zupelnie uniemozliwia ich spozycie. V. na szescie zadeklarowal, ze je zdekapituje, co pozwolilo mi zjesc jedna z nich, najmniejsza.
I tak jakos minal ten wigilijny wieczor, sympatycznie pod wzdgledem atmosfery, mniej pod wzgledem jadlospisu. Ktos, kto w dziecinstwie byl niejadkiem (tak, wiem, trudno w to teraz uwierzyc), a potem zywil sie na zmiane jajkiem na miekko i parowkami, za przysmak majac chleb z maslem i z sola, nie wyrasta na milosnika owocow morza. Odmowilam zjedzenia slimaka, mimo sporej warswy czosnkowego sosu, jedzenie podobnego gluta nie sprawiloby mi przyjemnosci. Jakos udalo mi sie najesc salata, serami i bagietka.
Myslami bylam w Krakowie, z rodzicami i z karpiem z uszkami… podczas gdy w szafce czekal na mnie barszczyk w proszku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz