Idac do tramwaju zastanawialam sie nad jakimi ksiazkami poplakalam sie... ze smiechu, albo zalu, bo to nigdy do konca nie wiadomo. Powstala krotka lista:
- "Kamizelka" - ze wzruszenia;
- "Z pamietnika poznanskiego nauczyciela" - ze smiechu, nie moglam jakos podejsc empatycznie do tego chlopca, ktory sie przeuczyl, zzolkl i umarl;
- wypracowanie mojej kolezanki z podstawowki - toz to byl istny Joyce! Niesamowity talent do pisania calych tekstow zaledwie jednym zdaniem! Imponujace, rozmyslne (?) ominiecie znakow przestankowych, procz koncowej kropki, co wyraznie bylo uklonem w kierunku tradycjonalistycznej szkoly! Nieprzerwany potok swiadomosci wolnego umyslu! Taaak, tu nawet trudno powiedziec, czy plakalam bardziej z rozpaczy, czy ze smiechu;
- Dziela Marksa, zapewne byl to "Manifest" lub tez "18 brunaire'a Ludwika Bonaparte", jako ze te dwa teksty zglebiali adepci socjologii na pierwszym roku. Wzruszylam sie niepomiernie losem robotnikow i uronilam nawet kilka lez. Do tej pory zreszta, kiedy tak przyjdzie mi sie oddawac pracy wymagajacej malego zaangazowania emocjonalnego, a do tego jej owoce sa mi odbierane przez jakiegos wrednego kapitaliste, czuje sie nad wyraz wyalienowana i pokolenia robotnicze staja mi przed oczyma. Dobrze, ze na farmie dano mi skosztowac owocow, wprawdzie z przetworach, ale lepsze to niz nic;
- "Mikolajek" - wdrozylam sie juz w jego podworkowa gadke i nawet po francusku mnie bawi... Od czasu do czasu robimy sobie sesje w V. i tarzamy sie ze smiechu po pokoju.
- Ostatnio, tak jak wspominalam, plakalam ze smiechu na "Baranku"...
piątek, 14 grudnia 2007
SMIECH PRZEZ LZY
o 21:26
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz