piątek, 28 grudnia 2007

ESPACE DIAMANT

W czasie naszej wyprawy z kuzynkami do Espace Diamant, zgubilam sie juz w ciagu pierwszej godziny.

W miedzyczasie biedactwa poryszyly caly chalet bo zadzwonily, zeby sie dowiedziec jaki mam numer komorki. Nie wiem zupelnie po co, skoro dzien wczesniej mi sie wyladowala i czekala wylaczona na powrot V. z ladowarka. Na szczescie moja koncepcja odnalezenia sie pokryla sie z ich koncepcja i od tej pory obserwowalam je bacznie, a nie odchodzilam na bok z Nikusiem.

Bagnety odstawione, bagietki w ruch!

W powrotnej drodze dziewczyny tak zaplanowaly przejazd, ze do ostatniego wyciagu krzezelkowego dotarlysmy za pozno. Panowie troche sie opierali ale w koncu nas puscili.

Powrot z Espace Diamant to Cernixa (po polsku: Sernika)
-----
Z innych przygod: zdzielilam pewnego pana wyciagiem w nos. To oczywiscie jego wina, bo stanal jak krowa w miejscu, w ktorym jest niezwykle latwo dostac wyciagiem w nos. Ale i tak bylo mi przykro kiedy tak krwawil i krwawil...

środa, 26 grudnia 2007

PLASTYNACJA

PLASTYNACJA - proces preparacji polegający na usunięciu z tkanek wody oraz tłuszczów i nasyceniu ich odpowiednimi polimerami, co powoduje zatrzymanie rozkładu.

"Bieguni" Olgi Tokarczuk opowiadaja wiele historii roznych osob, ktore uciekaja od swojego zycia, nagle porzucaja wszystko lub podrozuja, nie tacy, ktorzy wakacyjnie zaliczaja kolejne zabytki, ale tacy, dla ktorych zycie podporzadkowane jest podrozy. A przez to wszystko przewija sie niby to naukowa, ale jednak w swojej istocie odrobine makabryczna opowiesc o checi zachowania ludzkich tkanek... Powiesc wieloplaszyznowa i jak zwykle wciagajaca.

wtorek, 25 grudnia 2007

BASTIAN KONTRA MARZI

Bohaterem mojego dziecinstwa byl Atreju, chlopiec z krainy Fantazja z Niekonczacej sie opowiesci. W wieku lat 6 uzbieralam nawet 2 zlote na gruba ksiazke, wedlug ktorej nakrecono film. Zawiodlam sie troche, kiedy moj piekny bohater okazal sie byc w oryginale dziwakiem o niebieskich wlosach. Tak czy siak, moj sentyment do filmu pozostal – i gdyby nie glupia chec zobaczenia go ponownie przed rokiem, pewnie nadal wierzylabym, ze byl to film wyjatkowy i chwatajacy za serce.

Wracajac do Opowiesci, bardziej nawet niz z Atrejem utozsamialam sie z Bastianem, chlopcem, ktory dzieki swojej wrazliwosci uratowal swiat Fantazji. Bastian byl jednym z niewielu, ktorzy czytali jeszcze ksiazki, podczas gdy inni przegladali komiksy. I wtedy wlasnie gdzies poza swiadomoscia postanowilam nie tknac nigdy komiksu, od razu stawiajac go znacznie ponizej ksiazki jako takiej. Z przekonaniem, ze jest to gatunek posledni, dla ludzi leniwych i niewygimnastykowanych intelektualnie zylam przez dlugie lata: wzgardzilam Tomkiem i Atomkiem, wzgardzilam Asterixem.

Kiedy poznalam V., zauwazylam, ze dziwnie czesto zatrzymuje sie przy stoisku z komiksami. Optymistycznuie uznalam, ze to z tesknoty za utraconym dziecinstwem. Potem zobaczylam, ze jego ojciem dostal komiks, co juz mnie troche zdziwilo. A jeszcze pozniej zaczelam czytac komiksowa historie Marzi, Marzeny Sowy i Sylvaina Savoi, malej Marzeny, ktora spedzila swoje dziecinstwo w Polsce niemal wtedy gdy ja. Urocze, to malo powiedziane. Mozna odnalezc w tym swoje wlasne wspomnienia z dziecinstwa (panika na widok pajakow, kolejki - taaak, pamietam np taka po telewizor klorowy, w ktorej moi rodzice i dziadek stali 3 dni), rozpoznac historie przyjaciol (np karpie plywajace w wannie, traumatyczna smierc swinki morskiej), popatrzyc na stan wojenny czteroletnimi oczami ciekawskiej dziewczynki. A opowiastka o zabawie w papieza na schodach klatki schodowej zupelnie mnie oczarowala!

Ach, a wspominam to, bo nigdy nie widzialam takiej ilosci komiksow jak w czasie odpakowawania prezentow. Prawie polowa dzieci, ale tez i doroslych, dostala jakis komiks i przyjela prezent z entuzjazmem. Jednak gdzies nadal uwazam to za troche dziwne, ale moze dam im szanse:)

PS Swoja droga to znamienne, ze komiks napisany przez Polke, ukazal sie najpierw we Francji i byl dopiero tlumaczony na polski.

PORANEK PREZENTOWY

Pierwszego Dnia Swiat pol dnia trwalo rozpakowywanie prezentow. Od najmlodszego, do najstarszego. Hmm, zawsze to ja bylam «dzieckiem w rodzinie», a teraz wyszlo na jaw, ze jestem starsza nawet od V., co bylo chyba nowoscia dla starszyzny plemiennej. Czyli za mna odpakowywali swoje wina, skarpetki, krawaty, komiksy, ksiazki, szale, dzemy, srebrne krzeselka do kolekcji (dla dziadka, ex inzyniera w fabryce krzesel), kolorowe jajka do kolekcji (dla babci) juz tylko rodzice i dziadkowie. Poczulam sie staro.


Ale prezenty byly calkiem na miejscu:
- perfumy (moje ulubione J'adore),
- ksiazki (jedna to historia Polski po francusku. V. juz konczy czytac i przychodzi do mnie z roznymi odkryciami, typu "wiesz, ta krolowa tak smierdziala, bo cos jej zostalo w brzuchu po porodzie, ze ludzie nie mogli z nia wytrzmac w jednym pomieszczeniu"),
- wiertarka (to bylo chyba dla V.;),
- orchidea do wlasnorecznego hodowania (tak, wiem, ze jej czas bedzie krotki, ale zapewniam, ze chwile spedzone z nami beda bardzo intensywne)
,
- chinska szpila do wlosow (brat G. wlasnie wrocil z Chin, zrobil na ciotkach wrazenie, kiedy mezczyzni podostawali spinki do mankietow od Louisa Vuittona... oczywiscie tego chinskiego:),
- krwistoczerwony lakier do paznokci,
- jakies sprzety kuchenne, skrzyneczki, banki choinkowe, woreczki haftowane, pompke do roweru a takze obietnice nowego obiektywu oraz bardzo mily czek od dziadkow:)


ALPENLIEBE

Obrazek pierwszy :

Szczawnica, Polska: Z radoscia zakladam wyciagniete z pawlacza narty – w koncu naucze sie porzadnie skrecac na malych gorkach i wkladac jedno kolanko pod drugie - zywie sie nadzieja. Po 20 minutach czekania i 15 minutach jazdy na krzeselku powoli zsuwam sie zboczem. Nagle moja twarz wykrzywia paroksyzm strachu: znowu mijam ten punkt, w ktorym za kazdym razem walcze o zycie… Ten punkt definiuje moj styl narciarski: jade tak, by przezyc, nici z wykorzystwania gorek, czy odciazania kolanka. Kolejny raz, szczekajac zebami z zimna, czy tez przerazenia, udaje mi sie dobic do wyciagu i nie zlamac sobie ani nikomu innemi nogi, reki, czy innej konczyny (?). Moj calkiem jeszcze swiezy narzeczony V. pocieszajaco mowi: przyjemny ten stok, bo nie ma Arabow. Automatycznie oskarzam go o ksenofobie. Decydujem sie zrobic cos dla ratowania naszego zycia i idziemy na piwo do restauracji obok. Na stok juz nie wracamy, choc jest dopiero poludnie.


Obrazek drugi :

Le Cernix, Francja: Lagodnym lukiem szusuje, hop na gorce w lewo, hop na gorce w prawo. Kolanko pod kolankiem. Perfekcja ruchu. Na mojej twarzy wyraz snieznej rozkoszy, promienie slonca odbijaja sie zalotnym blyskiem w gornych jedynkach. Jak okiem siegnac nie widac wiecej niz kilka osob, z czego polowa, to moi przyszywani kuzyni. Przez kilka godzin nieprzerwanie wjazdzam lub jestem wyciagana, ani chwili czekania, az wyrwiraczka zabierze w nieznane kolejne masy ludzkie. Udalo im sie nawet wyzbierac wszystkie male kamyczki! Na gorze chwilka zastanowienia, ktory z dziesiatkow stokow wybrac: czy ten szerszy i bardziej sloneczny, czy ten wezszy z niesamowitym widokiem, czy moze ten hoplala stworzony do skakania. Jeszcze troche smiechu, bo szwagier odpial mi narte dla zabawy. Szczesliwi wracamy do chaletu, kiedy zamykaja ostatni wyciag.

Jeden ze stoczkow w okolicy...

Moj ulubiony widok na chmurki w dolinie.

poniedziałek, 24 grudnia 2007

PALEC W UCHU

W ramach wyjatku pozwolilam sie zaprowadzic na pasterke – nie wiedziec czemu byla o 21, to moze nawet dobrze, bo udalo mi sie nie zasnac.

Spiewy o Dzieciatku zdominowal chor miejscowych pan, ciagnacych niemilosiernie w gore swoim pseudosopranem co drugi wers. Dziekowalam Bogu, ze nie podarowal mi sluchu absolutnego!

Chor jakos zdzierzylam, ale kiedy sasiadka V. z lewej zaczela im wtorowac glosem przypominajacym dzwiek zasuwanych zaluzji z naszym mieszkaniu w Gaillard – nie wytrzymalam i parsknelam… Pech chcial, ze siedzielismy w lawce przed dziadkami i pewnie nie zachwycil ich ten niekontrolowany atak smiechu, ktory mna raz po raz wstrzasal.

Przestalam sie smiac dopiero kiedy zrobilam sobie zatyczke z palca i do lewego ucha nie docieral glos sasiadki…

ONE NA MNIE PATRZA

One na mnie patrza te krewetki, co zupelnie uniemozliwia ich spozycie. V. na szescie zadeklarowal, ze je zdekapituje, co pozwolilo mi zjesc jedna z nich, najmniejsza.

I tak jakos minal ten wigilijny wieczor, sympatycznie pod wzdgledem atmosfery, mniej pod wzgledem jadlospisu. Ktos, kto w dziecinstwie byl niejadkiem (tak, wiem, trudno w to teraz uwierzyc), a potem zywil sie na zmiane jajkiem na miekko i parowkami, za przysmak majac chleb z maslem i z sola, nie wyrasta na milosnika owocow morza. Odmowilam zjedzenia slimaka, mimo sporej warswy czosnkowego sosu, jedzenie podobnego gluta nie sprawiloby mi przyjemnosci. Jakos udalo mi sie najesc salata, serami i bagietka.

Myslami bylam w Krakowie, z rodzicami i z karpiem z uszkami… podczas gdy w szafce czekal na mnie barszczyk w proszku...

piątek, 21 grudnia 2007

SZALENSTWO W SZALECIE

Jedziemy jutro switkiem do dziadkowego "chaletu" w Alpach. Bede odcieta od swiata przez kilka nastepnych dni. Spedzcie milo ten wigilijny czas i nie objedzcie sie za bardzo karpiem! Chetnym przesle fois gras, zebrane do kieszeni przy stole;)

NOC W TOKYO

Powiesc "Po zmierzchu" Haruki Murakamiego moglaby byc filmem, a moze: powinna byc filmem (?).

Nocne Tokyo, love hotel, w ktorym przez klienta pobita zostaje mloda chinka, wloczaca sie z "gruba ksiazka" Mari, jej przypadkowy towarzysz i spiaca od dwoch miesiecy siostra - japonska pieknosc.

Historie sie przenikaja - to zreszta modny chwyt filmowy - bohater jednej sceny mija bohatera innej sceny na ulicy, nie znaja sie, a jednak ich drogi sie przecinaja. Przecinaja sie takze w spoosb magiczny, telewizor jest brama do innego swiata, a moze po prostu przejsciem do rownoleglej rzeczywistosci.

Poczucie, ze cos jest tam w glebi nie upuszcza, ale nic nie zostaje wyjasnione. Moze dobrze, bo obawiam sie, ze odpowiedzi nie ma.

Troche Lyncha, troche sushi.

PRZYPOWIESC O PALIWIE

"I tak sobie mysle, ze moze ludzie uzywaja wspomnien jako paliwa do zycia. To czy dane wspomnienie jest wazne czy nie, nie ma znaczenia dla utrzymania sie przy zyciu. To tylko paliwo. Czy to reklamowe wkladki w gazetach, czy ksiazki filozoficzne, czy nieprzyzwoite zdjecie, pek banknotow po dziesiet tysieyc jenow - jesli sie ich uzyc na podpalke, z punktu widzenia ognia wszystkie staja sie takim samym papierem. A ogien palac sie nie mysli sobie: 'O, to Kant' albo 'A to wydanie popoludniowe gazety Yomiuri', albo 'Niezle cycki'."

H. Murakami, Po zmierzchu

czwartek, 20 grudnia 2007

SHIVA Z OSTRYM ZEBEM

Tak, moi drodzy - oto nastala chwila prawdy. Moi kochani przyjaciele oraz dobrzy znajomi wybrali w pytaniu ankietowym na temat autorki bloga ex equo odpowiedz B i C.

7 osob z 12 sadzi, ze mam w sobie cos z gracji Shivy, mam nadzieje, ze chodzi o tanczacego Shive, Nataradze, a nie Shive - niszczyciela.

7 osob - ponad polowa glosujacych (!) - widzi we mnie wesola istote, ktora jednak ma pewne wampirze sklonnosci. Nie wiem, co wplynelo na ow wybor - czy to moje nadmiernie ostre trojki, czy nadludzkie mozliwosci ukazywane podczas wspolnie spedzonym wieczorow, czy tez pewne zyciowe doswiadczenia, swiadczace o moim zamilowaniu do gryzienia?

Dla 25% glosujacych jestem wirtualnym obiektem pozadania - dobrze, ze wirtualnym, na wypadek gdyby ktos zapomnial: jestem mezatka;)

Pamietajcie, jednak drogie dziatki, ze prawdziwi przyjaciele (sztuk 5) klikneli na odpowiedz A. Ci, bowiem, widza moja nature, moje golebie serce, na wskros, nie patrza na drobne potkniecia... pomijaja tez te wieksze... i widza tylko to, co sprawia ze nasza przyjazn odporna jest na zawirowania losu.

Ale i tak dzieki calej Parszywej Dwunastce (?), czy raczej Dwunastu Gniewnym Ludziom za wypelnienie ankiety;)

środa, 19 grudnia 2007

SAMIEC Z BRESLAU

Wciagnal mnie ten iscie meski kryminal z niedomytym, rzadko trzezwiejacym bohaterem, kierujacym sie w zyciu zasada, ze "pesymizm defensywny" jest najlepsza postawa - poniewaz jedyne rozczarowanie, jakiego czlowiek doznaje, jest przyjemne.

Asystent kryminalny Eberhard Mock to nieco destrukcyjny typ, typ pociagajacy dla kobiet, ktore choc czesto wybieraja go na kochanka, to jednak znacznie rzadziej na prawowitego malzonka. Mock nie jest jednak tylko i wylacznie prymitywnym strozem prawa, wychowal sie przeciez na greckich tabelach koniugacyjnych i cytatach z Cycerona. Choc ta czesc jego osobowosci, wydaje sie bardziej pasowac do obrazu samego autora, Marka Krajewskiego - polonisty, niz policjanta spisujacego ladacznice w Breslau.

Sam plot akcji kryminalnej jest w sumie dosyc prosty - kilka trupow, od poczatku wiadomo, ze zamordowanych, by zmusic Mocka do przyznania sie do jakiejs blizej niesprecyzowanej winy. Ktora, nawiasem mowiac, po sprecyzowaniu, nie wydala mi sie zbyt przekonywujacym motywem zbrodni. Autor prowadzi nas przez sledztwo, podsuwa kolejne odlamki i pozwala domyslac sie kto jest zamieszany w mordestwo.

Obok rozlicznych analiz nieco zwichrowanej psychiki Mocka, pojawia sie tu takze watek milosny. Nasz twardziel oczywiscie teskni za miloscia, i choc jego postrzeganie rudowlosych pieknosci o bujnej piersi traci fetyszyzmem, to hetera o zlotym sercu potrafi wywolac w nim prawdziwe uczucie. Musze przyznac, ze z westchnieniem ulgi przyjelam smutne zakonczenie tej potencjalnie ckliwej historii.

Jesli chodzi o formalna strone ksiazki, to nie zgadzam sie z opinia, ze opisy niemieckiego Wroclawia sa zbyt dokladne i niepotrzebne. Wedlug mnie oryginalne nazwy poteguja autentyzm calej historii, mroczny urok zaulkow Breslau,
a czy sa zgodne z owczesna topografia, to niech juz sobie sprawdzaja nadgorliwi studenci polonistyki.

OGNIOWI FACECI:)

Ha, okazuje sie, ze tradycja kalendarzy jest tu podobna do naszej: pukaja do drzwi i w delikatny sposob wyciagaja forse. Tyle, ze tu przychodzi nie starszawy kominiarz, ale dwaj przystojni, wysocy, umundurowani strazacy... Moj boze, nie moglam odmowic im tej drobnej przyslugi, tak ladnie blysneli zebami i z takim urokiem zanotowali moje nazwisko... Mamy za to teraz piekny kalendarz na scianie;)

FABRYKA

W poszukiwaniu rekawic matorowych dotarlam dzisiaj w poblize starej fabryki, l´Usine, przerobionej na centrum sztuki alternatywnej. Ze srodka dobiegly mnie dzwieki kapeli metalowej, w drzwiach minelam sie z muzykami z owlosieniem do pasa, a klatka schodowa przypomniala mi berlinski Tacheles na Oranienburger Str., moj niegdys ulubiony budynek, od lat 70. przeznaczony do zburzenia, przejety przez artystow roznej masci i... niestety niedawno odrestaurowany.

To cudownie znalezc cos innego w tym uporzadkowanym miescie!

U SZEFA

Wczoraj na kolacje zaprosil nas szef V., a przynajmniej "jeden z", bo ja do konca tej ich herarchi nie lapie. Oprocz nas byla jeszcze jedna parka, Francuz i Szwajcarka z Lucerny. Dzieci poszly spac, kominek iskrzyl a my sobie jedlismy jakas lekka zapiekanke, tiramisu, sery i popijalismy winko w ich pieknym domu na wzgorzu. Byla zabawnie i nawet rozmawialam z nimi po francusku - chyba sie rozkrecam:)

wtorek, 18 grudnia 2007

WIGILIA DI MARE

W tym roku na Swieta zostajemy tu, we Francji, w "chalecie" w Alpach, nalezacym do Dziadkow V. Pewnie bedzie wesolo, w koncu przejezdzaja te same bandy mlodocianych kuzyniatek co na nasze wesele i z pewnoscia bedzie:

- choinka (To chyba jakas wigilijna norma unijna, choinka musi byc)
- prezent (To juz sprawdzilam, tradycja jest, ale kto je przyniesie? I czy rozumie po polsku?)
- cos do jedzenia (Wole nie myslec co, bo chyba bede musiala poscic caly wieczor... frutti di mare i te ich fois gras fuj.)

ale nie bedzie:

- oplatka (Czyli po co cale to zebranie, co?)
- barszczu czerwonego z uszkami (Nie, nic nie ugotuje, nie doceniliby finezji jego smaku... Postanowilam za to zaszyc sie gdzies w kacie i wypic barszcz Knorra z proszku, w ktory sie zawczasu zaopatrzylam)
- pierogow z kapustka (mmmm... V. wymyslil, ze moglibysmy zrobic dla rodzinki na skosztowanie, szaleniec! Pewnie, bede lepic pierogi dla ponad 20 osob! Gwaltownie zaprotestowalam i temat zniknal z wokandy.)
- karpia smazonego (Najbardziej lubie takiego chrupiacego, zrobionego przez Wuja J.)
- karpia w galarecie (Tego nie jem, ale zawsze pomagam ozdabiac polmiski marchewka, rodzynkami, migdalami... i wtedy sobie uzywam:)
- kompotu z suszek (no dobra, nie cierpie go i zawsze oddaje chetnym swoja szklanke, ale uwazam, ze stanowczo powinien sie znalezc na stole wigilijnym).

O ludziach, ktorych nie bedzie ze mna PO RAZ PIERWSZY W ZYCIU w Wigilie, nie moge myslec, bo juz strasznie mi ich brakuje.

Brakuje mi nawet Glupiego Psa, ktory w swa pierwsza Wigilie zrobil kupe centralnie pod wigilijnym stolem, moj Predatorek zawsze mial fantazje...

poniedziałek, 17 grudnia 2007

BRASSERIE DE LA POSTE

Brasserie de la Poste... nazwa tego przybytku przywiodla mi na mysl przytulne miejsce, gdzie mozna zjesc croissanta lub bulke z czekolada i popic kawka au lait. Weszlam tam, zeby napisac ostatnie kartki swiateczne i od razu wyslac na poczcie na przeciwko.

Okazalo sie jednak, ze widmo knajpy pod szyldem wesolego lumpa wisi nade mna odkad skonczylam lat 6. Wtedy to Rodzice wyslali mnie po chleb do pobliskiego pawilonu... nie wracalam pol godziny, godzine, az zaczeto mnie szukac. A ja siedzialam sobie spokojnie i saczylam cole w osiedlowym barze, ze zdziwionymi kelnerkami i panami, ktorych juz nic nie dziwi. Zasiedzialam sie troche, bo choc nie bylo wiele osob, to zanim obsluga zrozumiala, ze jestem ich gosciem, a nie dzieckiem szukajacym tatusia, minelo ze 20 minut.

Dzisiaj bylo podobnie, choc nie mam juz lat szesciu, ani nawet dwudziestu szesciu, jakby ktos chcial byc zlosliwy... Stanelam na progu najbardziej podlego baru, jaki zdarzylo mi sie widziec we Francji. Zza zaslony dymnej wyjrzaly na mnie najbardziej zmeczone zyciem twarze tubylcow. Nie moglam sie wycofac, nie ja! Zamowilam najmniejsza mozliwa kawe, poprosilam o dlugopis i ze stoickim spokojem rozsiadlam sie na barowym krzesle.

Nie, po dzisiejszym dniu nie mam nowych przyjaciol (vide moja kolezanka Japonka, poderwana w kafejce). Za to musze natychmiast umyc wlosy...

niedziela, 16 grudnia 2007

ANNA LOZANNA

Odwiedzilismy dzisiaj Lozanne, w ktorej mieszka Fix, niebrzydki i sympatyczny chlopak siostry V. To miasteczko mniejsze niz Genewa, szybko je zwiedzilismy, lacznie z muzeum olimpijskim, po czym oddalismy sie konsumpcji w czyms w rodzaju naszego baru mlecznego. Fajny dzionek.

Katedra w Lozannie

O dziwo Lozanna jest rowniez nad Jeziorem Genewskim (Lac Léman)

Na Picasie jest jeszcze kilka zdjec do ogladniecia;)

sobota, 15 grudnia 2007

BAJKA O IWANIE

Gwiezdny pyl Gaimana czyta sie jak bajke o Iwanie, wioskowym glupku, ktory w ostatecznej rozgrywce pokonuje wszystkich madrzejszych od siebie przeciwnikow, dzieki wrodzonej dobroci swojego serca. Historia przyjemnie opisana, ale gdyby ktos mi powiedzial, ze to ksiazka dla dzieci, to nie oponowalabym. Mialabym jedynie watpliwosci w przypadku opisu mordu na Jednorozcu, ktory zbliza te basn do tradycji Braci Grimm i moze byc dla dzieciecia szokiem. Ja do tej pory pamietam swoja rozpacz, kiedy tonal w bagnisku bialy kon Atreja w Niekonczacej sie opowiesci, a przeciez obylo sie bez krwi, ran klutych, cietych i szarpanych, czy dekapitacji.

piątek, 14 grudnia 2007

SMIECH PRZEZ LZY

Idac do tramwaju zastanawialam sie nad jakimi ksiazkami poplakalam sie... ze smiechu, albo zalu, bo to nigdy do konca nie wiadomo. Powstala krotka lista:

- "Kamizelka" - ze wzruszenia;

- "Z pamietnika poznanskiego nauczyciela" - ze smiechu, nie moglam jakos podejsc empatycznie do tego chlopca, ktory sie przeuczyl, zzolkl i umarl;

- wypracowanie mojej kolezanki z podstawowki - toz to byl istny Joyce! Niesamowity talent do pisania calych tekstow zaledwie jednym zdaniem! Imponujace, rozmyslne (?) ominiecie znakow przestankowych, procz koncowej kropki, co wyraznie bylo uklonem w kierunku tradycjonalistycznej szkoly! Nieprzerwany potok swiadomosci wolnego umyslu! Taaak, tu nawet trudno powiedziec, czy plakalam bardziej z rozpaczy, czy ze smiechu;

- Dziela Marksa, zapewne byl to "Manifest" lub tez "18 brunaire'a Ludwika Bonaparte", jako ze te dwa teksty zglebiali adepci socjologii na pierwszym roku. Wzruszylam sie niepomiernie losem robotnikow i uronilam nawet kilka lez. Do tej pory zreszta, kiedy tak przyjdzie mi sie oddawac pracy wymagajacej malego zaangazowania emocjonalnego, a do tego jej owoce sa mi odbierane przez jakiegos wrednego kapitaliste, czuje sie nad wyraz wyalienowana i pokolenia robotnicze staja mi przed oczyma. Dobrze, ze na farmie dano mi skosztowac owocow, wprawdzie z przetworach, ale lepsze to niz nic;

- "Mikolajek" - wdrozylam sie juz w jego podworkowa gadke i nawet po francusku mnie bawi... Od czasu do czasu robimy sobie sesje w V. i tarzamy sie ze smiechu po pokoju.

- Ostatnio, tak jak wspominalam, plakalam ze smiechu na "Baranku"...

czwartek, 13 grudnia 2007

ZNIWIARZ

Wlasnie skonczylam niezly kryminal, pt. Zniwiarz, napisany nota bene przez kolezanke z klasy w LO, Gaje Grzegorzewska.

Nie poswiece zbyt duzo miejsca koszmarnej okladce, ktora zafundowalo nam wydawnictwo EMG, a ktora to o maly wlos nie zniechecila mnie do kupna owej pozycji, bo i po co. Sa przeciez wazniejsze sprawy, np dlugosc szpilki pani detektyw Julii Dobrowolskiej, poziom puszczalstwa jej siostry Loli i testosteronu w sierzancie... a tak, jest tez trup, nawet wiecej niz jeden, co akurat nie dziwi, biorac pod uwage opieszalosc naszych wladz, jest i Zniwiarz, morderca, ktory skosil ofierze glowe w polu kukurydzy.

Choc mialam przez chwile wrazenie, ze sprawa morderstwa jest raczej na planie drugim po perypetiach milosnych bohaterow, to jednak w zakonczeniu te drobne nitki romansowe nabraly sensu. No i uzasadnily nieco kiczowata grafike okladki w stylu kolekcji Goracy romans Harlequina.

Koncept (nie chce za duzo zdradzac, na wypadek, gdyby ktos zamierzal przeczytac) samej zbrodni okazal sie byc nowoczesny i calkiem oryginalny i, niestety, absolutnie nie do wywnioskowania w trakcie czytania. Spokojnie mozna odlozyc swoje zapedy do stosowania dedukcji, bo niewiele nam to pomoze w rozwiklaniu zagadki. Podoba mi sie jednak jak Gaja operuje roznymi odmianami jezyka, baby we wsi sa cudne, ale i studenci, czy siostrunia maja swoisty styl.

PS. Swoja droga ciekawe, czy idealem mezczyzny dla pana Dmitrija, tworcy okladki, jest Timothy Dalton?

LIKIERKI I HONOR

Ostatnio obnizyl mi sie poziom asertywnosci, wiec znow poszlam na farme. Tym razem na krotko, ale jednak... rozlewalam likiery do malych buteleczek, przygotowywalam etykietki i oblizywalam palce z zastanawiajaca czestostotliwoscia.

Wieczorek Pani Farmerka zapytala, czy pamietam ile godzin ostatnio pracowalam, bo chciala mi zaplacic. Bylam przygotowana psychicznie na taka ewentualnosc, bo jakos trudno mi bylo uwierzyc w wykorzystywanie sily roboczej z tak promiennym usmiechem, chociaz kto ich tam wie, tych Szwajcarow. Oczywiscie powiedzialam, ze nie chce pieniedzy. Ale kiedy zaproponowano mi prezent, juz nie oponowalam. Wtedy juz w ogole nie oponowalam, bo balam sie, ze jak raz powiem, ze nie chce, to w koncu obejde sie smakiem.

A dzieki temu mam pelna siatke wiktualow: likierek, dzemiki, oliwe z oliwek, kielbase, sorbet, chleb, wino... No i honorna nadal jestem, przeciez co innego pomagac na farmie i dostac prezent, a co innego urobic sie na cudzej farmie za marne grosze.

środa, 12 grudnia 2007

EASY RIDER

Dotychczas moim najwiekszym osiagnieciem bylo pojechanie po ziemniaki do sklepu w Porebie, kiedy to okazalo sie, ze jestem jedynym uczestnikiem grilla, ktory jeszcze nie mial alkoholu w ustach (od tej pory zawsze zaczynam od dzialan o charakterze prewencyjnym...). Co jechal samochod, to przystawalam na poboczu. A dzisiaj... tadadada... sama wrocilam samochodem z Genewy do naszej wioski (tzn V. nadal siedzial obok i komenderowal, ale ja dzielnie kierowalam i nawet zmienialam biegi od czasu do czasu). Rezulat:
- zero potraconych rowerzystow
- zero przejechanych czerwonych swiatel (pieszym tez sie udalo)
- nadal dzialajace sprzeglo. Ha!

ANKIETA

Na dole strony jest ankieta - nie moglam sie powstrzymac, oczywiscie z racji wyksztalcenia:)

POLONIA RULEZ

Do tej pory powtrzymywalam sie od kontaktow z Polakami w Genewie, nauczona doswiadczeniami z Francji i Niemiec... Nie, nie o to chodzi, ze zle mnie traktowali, ze powiedzieli mi niedobre slowo, czy zle popatrzyli. Po prostu troche zabawne bylo obserwowanie ich niesnasek, przepychanek miedzy mini-grupkami wzajemnej adoracji (to w Niemczech), wysluchiwanie antyzydowskich wierszy (vive la France!), tworzonych namietnie przez zyjacego od 30 lat w Paryzu starszego pana, zaraz obok poematow pelnych uwielbienia dla Kobiety Polskiej i poprawianie w artykulach okreslen typu homosie na nieco mniej obrazliwe. Ostoja konserwatyzmu, tego naszego polskiego, zdrowasmaryjnego katolicyzmu, ktory jest mi tak obcy.

Zobaczymy jak bedzie tutaj, w tym miescie pelnym kosmopolitow roznej masci... Na razie mam zaproszenie do pani U. na kawke, wiec jestem calkiem zadowolona:)

POLACY & SALSA

Wtorkowe wieczory bywaja calkiem mile.

Na poczatek spotkanie wigilijne Polakow w Genewie. Okolo 15 osob w wieku cokolwiek srednim i paru mlodych. "Od kiedy jestes w Genewie?" - moje ulubione pytanie. Od 20 lat (Pani E.), Od 3 lat w Genewie, ale od 20 w Szwajcarii.... (T., chlopak moze w moim wieku). Na tle tych odpowiedzi moje kilka tygodni brzmialo zabawnie. Moze poorganizuje cos razem z nimi, byloby milo zrobic cos dla rodakow. Byloby milo zrobic cos.

A potem salsa caliente... Z newsow, Hindus okazal sie Pakistanczykiem. Opowiedzialam mu jak bylismy swiadkami ceremonii otwierania granicy hindusko-pakistanskiej. Podobno mieszkal blisko owej granicy, tak ze do jego domstwa docieraly dzwieki Punjubi music... Szczesciarz pracuje w WTO.

wtorek, 11 grudnia 2007

POMYSLY NA PRACE

Mozna by tak:

- przystapic co miejscowego cechu wioskowych glupkow (inspiracja Barankiem; pomysl uniwersalny, niezalezny od polozenia w czasoprzestrzeni)

- wyciagac listy sasiadom ze skrzynek europejskich (w Polsce sie dalo, tu niestety nie mozna wcisnac dloni, zawsze sie zaklinuje...) i odsprzedawac im za drobna oplata

- sprzedawac kartki swiateczne wlasnej roboty (to juz nie jest smieszne: wczoraj przyszedl pan odprzedac mi swoje produkcje, argumentujac, ze jest bezrobotny, co wywolalo u mnie skok cisnienia tetniczego i absolutna eliminacje empatii. Odpowiedzialam dzielnie, ze sama takowe robie, co zabrzmialo chyba jak jestem calkiem sama, ale doszlam do tego dopiero, kiedy brak zrozumienia na twarzy goscia zniknal za zatrzaskujacymi sie drzwiami)

niedziela, 9 grudnia 2007

LYON SIE STARA

Lyon stara sie stworzyc prawdziwie swiateczna gre swiatel, ale wychodzi mu glownie zbieranie duzej ilosci ludzi na malej ilosci powierzchni. Zeby przedostac sie na /przez targ bozonarodzeniowy, trzeba sie napracowac lokciami. Przyswoilam takze bardzo przydatne okreslenie Vous etes con, ktorego z powodzeniem mozna uzywac w roznych sytuacjach zyciowych zamiast nadwyrezac delikatne damskie lokcie. W dodatku nie sprzedawano nalesnikow z serem i szynka; zaznaczam: moich ulubionych nalesnikow, tylko jakies nudne nutellowe i cukrzane. Pelen zawod. Wieczor skonczyl sie jednak calkiem przyjemnie wlasnorecznie wykonanymi nalesnikami na maszynce crepes party (Do-it-yourself! sie klania) i zaciekla gra w odpowiednik Dupy biskupa z mezem V., jego bratem G. i siostra A.

--------

W niedziele spotkanko rodzinne z przyjemnymi kuzynami... jak zwykle nienajgorsze winko (generalnie kazde winko jest nienajgorsze, chyba ze jest najgorsze. Jakos rzadko tu jednak widuje Czar tesciowej. Sama tesciowa zreszta tez, w koncu jest gdzies na koncu swiata w Dzibuti).

BARANEK

"-Czekaj, a co damy cichym?
- Czekaj, sprawdze... o mam. 'Blogoslawieni cisi, do nich bowiem powiemy: Brawo, chlopcy!'
- Troche slabe.
- Fakt.
- To pozwolmy cichym posiasc ziemie.
- A nie mozesz oddac ziemi jeczacym?
- Wiesz co? Wytnij jeczacych i oddajmy ziemie cichym (...)"

C. Moore "Baranek"

piątek, 7 grudnia 2007

BRICOLAGOWANIE

Gdyby ktos mnie spytal z czym kojarzy mi sie Francja, po udzieleniu kilku oczywistych odpowiedzi, zawierajacych w sobie kilka nazw istot zywych i nadajacych sie spozycia, powiedzialabym, ze ze zjawiskiem zwanym bricolage.

Szukalam odpowiednika w roznych jezykach i okazuje sie, ze brzmi ono Do-it-yourself (DYI) zarowno po angielsku, jak i po niemiecku, co juz mnie lekko rozbawilo, bo spodziewalam sie raczej slowa basteln. Po polsku zbliza sie malymi krokami do majsterkowania, ale wierzcie mi, ze majsterkowanie nie obejmuje ogromu tego zjawiska.

DYI to idea związana z samodzielnym wykonywaniem pewnych zadań, w punk rocku np. tworzono ziny, malowano recznie aplikacje na koszulkach. Idea poprzez kraje anglosaskie rozprzestrzeniala sie w Europe, we Francji pod haslem bricolagu, a w Polsce... coz, chyba jako Zrob to sam. Adam Slodowy, co moze nie jest najszczesliwszym okresleniem.

Kazda francuska miescina, ba, wioska nawet, ma swoja Bricorame, Mr. Bricolage, czy Bricomarche zaraz obok hipermarketu.. dajmy na to Geant, InterMarche, czy Carrefour. Mozna w nich kupic elegancko wydane ksiazki opisujace krok po kroku jak wykonac pudelko, jak zrobic wyklejanke ze zdjec, jak ozdobic swieczke, jak obramowac obrazek, jak zrobic popielniczke...

Niezliczone ilosci kartonow roznych wielkosci, koralikow, farbek do kazdego rodzaju powierzchni, wycinanek, modeli, plocien do malowania, specjalnych podstawek do wycinania, na ktorych nie zostaje nawet rysa po przejechaniu przecinakiem, niezawodnych klejow, tasm klejacych sie pod wplywem wody... Sprobojcie znalezc to wszystko u nas w Leroi Merlin, czy Obi. Nie ma szans! Jedyna alternatywa sa sklepy dla plastykow, ale ceny nie sa zbyt zachecajace a i asortyment nie rzuca na kolana.

We Francji bricolage to sposob spedzania wolnego czasu, to styl zycia. A czasu wolnego przecietny Francuz ma nieco wiecej niz inny Europejczyk - zaledwie 35 godzin w tygodniu pracy, a potem moze juz sie oddac swoim ulubionym czynnosciom: jedzeniu i bricolagowaniu!

W mojej francuskiej rodzinie bricolaguje nalogowo tesciowa, szwagierka i tesc... Ja tez juz troche zlapalam bagcyla - dowod stoi na polkach w postaci wlasnorecznie wykonanych pudelek na rozne drobiazgi. Przepis okazal sie nieco bardziej skomplikowany niz sie spodziewalam, bo nie polegal jedynie na obklejeniu pudelka po butach wybranym wlasnorecznie materialem. Niestety proces produkcyjny Do-it-Yourself nie uznaje takiej fuszerki i trzeba bylo wyciac kazdy kawaleczek osobno z grubej tektury i dokleic do do reszty, utwardzic, wymoscic... a potem... coz, moze kiedys napisze na ten temat ksiazke;)

ROLETY A SKLONNOSC DO ZDRADY

Dzis po raz drugi odwiedzil mnie moj znajomy z pierwszego dnia, Libanczyk, ktory naprawia w spoldzielni (?) rolety. Az trudno sobie wyobrazic, ze te masywne urzadzenia zepsuly sie od wiatru, a jednak!

Libanczyk byl pierwsza osoba, ktora ze mna porozmawiala na emigracji ludzkim glosem. Opowiedzial mi koleje swojego losu (mieszkal w 16 krajach!), po czym pouczyl mnie, ze siedzenie w domu jest niebezpieczne dla mlodej mezatki, bo moze spowodowac frustracje i pewna sklonnosc do zdrady. A wychodzac zostawil mi swoja wizytowke. Nie do konca skumalam, czy to ja mam do niego zadzwonic, czy tez "mamy zadzwonic z mezem"... na wszelki wypadek schowalam wizytowke gleboko.

Dzis przyszedl dzis z zona czy tez kolezanka, grubawa, sympatyczna blondyna, wiec stawiam na wersje numer dwa.

NASZA-KLASA.PL

Mam szczegolny sentyment to ludzi z mojej podstawowkowej klasy. Przez dlugie lata kilku z nich pojawialo sie w moich snach, zreszta nawet teraz sie to zdarza. Zazwyczaj z wygladu nie wychodza poza "nauczanie poczatkowe", moze i dobrze, bo przez tyle lat mogli sie bardzo powaznie pozmieniac, nie zawsze na lepsze.

Jest cos wzruszajacego w odgrzebywaniu tych starych przyjazni... a czasem nawet nie-przyjazni, przypominaniu sobie kto kiedy kogo pocalowal (najczesciej pod osiedlowym smietnikiem, raz pod winda, to juz byl pelen romatyzm, do tej pory wspominam z rozrzewnieniem, choc narzeczony uciekl po wykonaniu swojej misji), kto kogo oplul, skopal (i tak bywalo); w szukaniu podobienstwa w twarzach. Na razie mi sie wydaje, ze nikt sie nie zmienil, ale ja mam chyba taki maly defekt percepcji - patrze na tych roslych facetow, nierzadko niebezpiecznach, a przynajmniej amoralnych z punktu widzenia wiekszosci spoleczenstwa, i wydaje mi sie, ze gdzies tam w srodku sa nadal tami samymi slodkimi maluchami... niewinnymi, niezepsutymi. O naiwnosci!

Przekonalam sie o tym na ostatnim spotkaniu klasowym kilka lat temu, kiedy to koledzy po skonczonej zabawie postanowili rozbroic bankomat. 30 tys grzywny (a moze 3?), 2 lata w zawieszeniu. Nic dodac, nic ujac.

FAZA REM

Nawet we snie szukam pracy. Dzisiaj staralam sie o pozycje pomocnika w teatrze, okazalo sie, ze nie ja jedyna. Pojawil sie tak take sp. Himilsbach (szybko uciekl na drzewo, bo bal sie, ze jego stan upojenia moze zle wplynac na ocene jury), Barbara Kraftowna (byla na liscie kandydatow, ale sie nie pojawila) i wiekszosc znajomych, ktorzy kiedykolwiek kojarzyli mi sie z szukaniem pracy oraz gros nieznajomych, ktorzy nie kojarzyli mi sie z niczym. Konkurencje byly rozne, glownie ruchowe. Bylismy tacy swietni, ze postanowili przyjac dwie osoby, dwie kobiety, i wlasnie czekalismy na werdykt, konczac ostatni popis solowy salsy, gdy nagle... zadzwonil budzik. Probowalam wrocic i dowiedziec sie, czy mi sie udalo, podsuwalam rozne rozwiazania admistratorom snow, ale niestety przerzucilo mnie w inna rzeczywistosc marzen sennych i jak mniemam w faze NREM, bo nic nie pamietam.

czwartek, 6 grudnia 2007

DANSE SWAWOLE

I doczekalam sie niespodziewanki mikolajkowej - poszlismy na kurs salsy, cos jak danse U Louisa, czy w Stajni. Przez godzine poznawalismy kroki podstawowe (znam, wiec moglam sie popisac ruchem coraz bardziej kraglych bioder) i wymienialismy sie partnerami... Tanczylam z Arabem (wysoki, polecen po angielsku nie kumal, ale robil niezle koleczka rekoma), Amerykaninem (maly, ciapowaty, po angielsku kumal, ale polecen i tam nie umial wykonac), Rosjaninem (mlody, okraglutki z brzuszkiem, od raz czulam, ze cos jest z nim nie tak), Wlochem (od razu zagadalismy sie i zgubilismy kroki), Hindusem (starszawy pan z wasem i szerokim usmiechem), Japonczykiem (z nim bylo wszystko ok, tylko troche wykrecil mi rece) i innymi niezidentyfikowanymi obiektami tanczacymi.

A najlepsze jest to, ze .. wrocimy tam za tydzien!

Ci, co mieli okazje poznac mojego meza, zrozumieja jak ogromny to przelom.

WSPINAJA SIE

Tu Mikolaje nie odkryli drogi tak prostej jak przez wlot przez komin, a moze sa zbyt strachliwi, zeby sie narazac na zaczadzenie. Nie to co u nas! Mikolaje - bohaterzy narodowi, Mikolaje - 40 i 4, Mikolaje - Adamy Malyszowie, Mikolaje - Szymborska i Milosz, Mikolaje -ulani!

Pamietam, jak potwornie sie balam sw. Mikolaja kiedy mialam kilka lat. I co z tego, ze to byl przebrany Dziadek, albo znajomy. Mimo wszystko, i powinno to byc gdzies zapisane w Niebiesiach, zawsze stawalam w jego obronie, nawet kiedy inni juz wiedzieli... Potrafilam odeprzec kazdy zarzut, a kiedy racjonalnosc wskazywala na co innego, wchodzilam w sfere mistyczna. Argumentacja zawsze mi wychodzila. Zreszta mialam sie czym (a takze na czym) podeprzec, jako ze otrzymalam kiedys oryginalny pastoral obwiniety sreberkiem z oryginalnego wyrobu czekoladopodobnego), ktory moglam pokazac kazdemu chetnemu - wystarczylo odchylic zaslone.

Moment, w ktorym Mama, gotujac zupe, oznajmila mi Prawde (tragiczna prawde, podla, nieprawdziwa prawde), jest jednym z tych przeblyskow z dziecinstwa, w ktorych pamietam dokladnie co czulam i do tej pory lzy tryskaja mi jak fontanny na sama mysl o tym, a takze o upokorzeniu jakiego doznalam, kiedy uswiadomilam sobie swoja zawzieta argumentuje "za" Jego istnieniem.

Drugim takim momentem jest chwila, kiedy majac lat 4 zastanawialam sie, z jakiego powodu Rodzice nie chca zostawic mnie samej w domu, a ja przeciez nic nie zrobie, bo jestem taka dorosla.

Wracajac do Mikolaja. Z pewnoscia ingerencja w dobor mikolajowych prezentow zostala znacznie uproszczona po sprowadzeniu calej logistyki na Ziemie.

środa, 5 grudnia 2007

NOSFERATU - PSI DETEKTYW, CZY COS KOLO TEGO

Wampir (nosferat) fikcyjna istota o trudnej do wyjaśnienia genezie, „żywy trup” żywiący się wg legend ludzkim ciałem i krwią (Wikipedia).

Wlasnie, zapraszam do rozlewu krwi:http://r4.bloodwars.interia.pl/r.php?r=18514

ZYCIE WEDLUG FARMERA

Dzisiaj byl pracowity dzien:
- prowadzilam samochod 11 km na farme (to juz drugi raz we Francji - raz wrocilam ze sklepu, okolo 3 km, oczywiscie Vincent zawsze siedzi obok i mowi co mam zmieniac i przyciskac. Biedaczek sie stresuje, ale widze, ze sie stara mowic spokojnie. Czasem mu to nie wychodzi, zwlaszcza kiedy musi kilkakrotnie powtorzyc STOP STOP:=)
- nakarmilam kury (niczym Zosia, nieco wiekowa, i nie z rogu obfitosci, ani nawet zgrabna marchewka, tylko zwyklymi odpadkami)
- umylam 1000 garow i 2 okna (w tym momencie zaczelam sie zastanawiac, czy nie lepiej bylo te energie wlozyc w szorowanie naszym okiem domowych, a nie u obcych, nawet udajac, ze to z dobroci serca)
- polakierowalam chleby
- zrobilam 15 tart z jablkami
- zjadlam fondue z serem i ziemniakami (do tej pory jadlam tylko raz, i to na Brackiej)
- ulepilam z francuskimi, czy szwajcarskimi gowniarzami chyba z 500 ciasteczek o roznych banalnych ksztaltach
- przejechalam 11 km na rowerze w drodze powrotnej

Kiedy tak oddawalam sie powyzszym zadaniom, przez glowe moja przebiegaly mysli roznorakie jak stada rozczochranych barankow. Myslalam sobie np., ze sport wynaleziono tylko dlatego, ze ludzie przestali musiec wykonywac prace fizyczna na codzien, co jak wiadomo niezbyt dobrze wplywa na rozne systemy rurek, ktore ma w ciele. Przeciez zaden bauer, farmer, czy inny amator dojenia krow nie grywa w golfa!
Oczywiscie byla to teorie iscie naciagana, ale za to pozwolila mi przez 15 minut mycia miec wrazenie, ze moj umysl nie zapada sie w sobie. Coz, wrazenia...

Przypomniala mi sie tez bardzo stara idea, jeszcze sprzed wyborow zyciowych, kiedy to oglaszalam, ze praca idealna jest praca w fabryce. Calkowicie automatyczne czynnosci pozostawiaja mnostwo miejsca na rozmyslania...

wtorek, 4 grudnia 2007

INTERWAL

Wczorajsze interview nie zakonczylo sie moze oszalamiajacym sukcesem (praca okazala sie byc nie do konca taka, jaka chcialbym wykonywac... 90% to sprzedaz uslug, a tego nie lubie), ale zaprezentowalam ladnie swoje doswiadczenia z H., lacznie ze wspolpraca z kolegami z Indii... moze uda sie znalezc prace u klienta zewnetrznego.

poniedziałek, 3 grudnia 2007

NAJPIEKNIEJSZY PIES

A oto Nutka-Smrodka-Prostytutka, najpiekniejszy pies, z rodu Kielbasinskich...

Ma bardzo ladny plaszczyk, krokodyli rozstaw lapek, dlugie uszka, polamany ogonek i jest juz troszke zmeczona wieloletnimi zniszczeniami, ktorych systematycznie dokonywala na lozkach, sofach i drzwiach. Bo, dzielne stworzonko, nigdy nie bylo drobiazgowe - jak juz gryzc, to duze gabaryty!

niedziela, 2 grudnia 2007

KOMINKOWO

Weekend u dziadkow, jak to weekend u dziadkow, charakteryzuje sie sporym obzarstwem. Tym razem bylo podobnie, tylko w scenerii nieco zamkowej, w malym francuskim miasteczku. A do tego kawka przy kominku, wizyta na targu bozonarodzeniowym... Cieplo, mimo dzikiego wiatru i siapiacego deszczu.

Dzieki temu nie bede zle wspominac przymusowej wyprawy do kosciola prostestanckiego na wystawe malunkow Hindusek chorych na AIDS i absolutnie nudnego wykladu - na szczescie bozia podarowala mi cos niezwyklego, a mianowiecie umiejetnosc zasypiania w kazdych okolicznosciach przyrody.

Spotkanie w kosciele uratowal przekomiczny film informacyjny o HIV w stylu Bollywood - cos cudownego! Kolorowi, usmiechnieci Hindusi spiewaja: "Komar, nie, komar nie przenosi wirusa..." itp. Myslalam, ze pekne ze smiechu, ale musze pogratulowac stowarzyszeniu zrozumienia obcej kultury...

JA LATAM


Podroz samolotem jest calkiem przyjemna, przeczytalam pol ksiazki (Lukianienko jak zwykle calkiem mnie pochlanal, dobrze, ze nie pisal o katastrofach statkow kosmicznych, badz co badz latwo o analogie) i usilowalam przerwac drzemke siedzacego kolo mnie mezczyzny w srednim wieku, z wygladu Hiszpana, naciskajac co pewien czas spust migawki...

REKONSTRUKCJA

10 dni w Krakowie i jaki efekt: nieskazitelna cera, krwistoczerwone paznokcie u stop, wlosy jednolite, pozbawione siwych pasemek, zalatane dziury w zebach... Do tego szczypta zmeczenia, w koncu odwyklam od imprezowania do 5 rano i picia wina do 3 z przyjaciolmi... Z nowosci: wzielam 4 lekcje jazdy i mam nadzieje, ze to wystarczy, by zawojowac szosy francuskie:=)

A w Krakowie piekne sa nawet osiedla mieszkaniowe... Zachod slonca w Czyzynach (magiczna dzielnica miedzy Srodmiesciem a Nowa Huta, nieodkryta jeszcze przez poetow) - widok z mojego panienskiego okna:


Lubie tez krajobraz zimowy Czyzyn:

wtorek, 20 listopada 2007

CLIO ZDRAJCA

Nasz samochod zdradzil dzis oficjalnie ojczyzne i zmienil obywatelstwo na francuskie.

Lza mi sie w oku kreci, kiedy patrze na lezace obok mnie polskie blachy... (pokryte duza iloscia polskich much)

niedziela, 18 listopada 2007

ANIA Z LODOWEGO WZGORZA

Dzisiaj byl wielki dzien - po raz pierwszy szusowalam po rozleglych stokach alpejskich. Kilka szczegolow:

Vincent uznal, ze jako narciarski easy rider powinnam sobie sprawic kask, co tez uczynilam. Nie zaryzykuje umieszczenia zdjecia w pelnym rynsztunku w sieci, ale osob z latwoscia tworzenia kompilacji i z pewna doza wyobrazni, duzych problemow byc nie powinno:

To ja bez kasku.

To kask.

A to gory (takie jak Tatry, tylko w restauracjach nie podaja bigosu).

Nie mamy zbyt wielu zdjec, poniewaz wzielismy tylko nasz maly aparacik i opiekowal sie nim V., a on, w przeciwienstwie do mnie, nie ma kompulsywnej potrzeby pstrykania.

sobota, 17 listopada 2007

UWAGA, JADE!!!

Oto ja na skuterze! Pieknie sie spisywalam... tylko lampa nie dziala odkad sie skuter przewrocil:)