Ostatnio obnizyl mi sie poziom asertywnosci, wiec znow poszlam na farme. Tym razem na krotko, ale jednak... rozlewalam likiery do malych buteleczek, przygotowywalam etykietki i oblizywalam palce z zastanawiajaca czestostotliwoscia.
Wieczorek Pani Farmerka zapytala, czy pamietam ile godzin ostatnio pracowalam, bo chciala mi zaplacic. Bylam przygotowana psychicznie na taka ewentualnosc, bo jakos trudno mi bylo uwierzyc w wykorzystywanie sily roboczej z tak promiennym usmiechem, chociaz kto ich tam wie, tych Szwajcarow. Oczywiscie powiedzialam, ze nie chce pieniedzy. Ale kiedy zaproponowano mi prezent, juz nie oponowalam. Wtedy juz w ogole nie oponowalam, bo balam sie, ze jak raz powiem, ze nie chce, to w koncu obejde sie smakiem.
A dzieki temu mam pelna siatke wiktualow: likierek, dzemiki, oliwe z oliwek, kielbase, sorbet, chleb, wino... No i honorna nadal jestem, przeciez co innego pomagac na farmie i dostac prezent, a co innego urobic sie na cudzej farmie za marne grosze.
czwartek, 13 grudnia 2007
LIKIERKI I HONOR
o 20:43
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
no i cofamy sie do czasow gdy pieniadz nie gral tak istotnej roli jak teraz...czyz nie czulas sie lepiej niz wydajac pieniadze w sklepie? czy smak potu na skroniach nie zostal zrekompensowany przez smak wiktualow ktore zdobylas?
Zawsze interesowal mnie barter, zreszta wiele rzeczy tak dziala... np ja gotuje obiad malzonkowi, a on potem robi mi herbate, czy masuje stopy. Czysta wymiana.
Zawsze bylam romantyczka.
Prześlij komentarz