Obrazek pierwszy :
Szczawnica, Polska: Z radoscia zakladam wyciagniete z pawlacza narty – w koncu naucze sie porzadnie skrecac na malych gorkach i wkladac jedno kolanko pod drugie - zywie sie nadzieja. Po 20 minutach czekania i 15 minutach jazdy na krzeselku powoli zsuwam sie zboczem. Nagle moja twarz wykrzywia paroksyzm strachu: znowu mijam ten punkt, w ktorym za kazdym razem walcze o zycie… Ten punkt definiuje moj styl narciarski: jade tak, by przezyc, nici z wykorzystwania gorek, czy odciazania kolanka. Kolejny raz, szczekajac zebami z zimna, czy tez przerazenia, udaje mi sie dobic do wyciagu i nie zlamac sobie ani nikomu innemi nogi, reki, czy innej konczyny (?). Moj calkiem jeszcze swiezy narzeczony V. pocieszajaco mowi: przyjemny ten stok, bo nie ma Arabow. Automatycznie oskarzam go o ksenofobie. Decydujem sie zrobic cos dla ratowania naszego zycia i idziemy na piwo do restauracji obok. Na stok juz nie wracamy, choc jest dopiero poludnie.
Obrazek drugi :
Le Cernix, Francja: Lagodnym lukiem szusuje, hop na gorce w lewo, hop na gorce w prawo. Kolanko pod kolankiem. Perfekcja ruchu. Na mojej twarzy wyraz snieznej rozkoszy, promienie slonca odbijaja sie zalotnym blyskiem w gornych jedynkach. Jak okiem siegnac nie widac wiecej niz kilka osob, z czego polowa, to moi przyszywani kuzyni. Przez kilka godzin nieprzerwanie wjazdzam lub jestem wyciagana, ani chwili czekania, az wyrwiraczka zabierze w nieznane kolejne masy ludzkie. Udalo im sie nawet wyzbierac wszystkie male kamyczki! Na gorze chwilka zastanowienia, ktory z dziesiatkow stokow wybrac: czy ten szerszy i bardziej sloneczny, czy ten wezszy z niesamowitym widokiem, czy moze ten hoplala stworzony do skakania. Jeszcze troche smiechu, bo szwagier odpial mi narte dla zabawy. Szczesliwi wracamy do chaletu, kiedy zamykaja ostatni wyciag.
1 komentarz:
szuja.
Prześlij komentarz